(Kazanie) – Czas zakorzenienia (34/81)

CZAS ZAKORZENIENIA

Znajdujemy się dziś na progu drugiego etapu naszej pracy nad pracą. Także dziś chcemy
w modlitewnej zadumie powierzyć Bogu to, co Bóg złożył w nasze ręce — nasze nadzieje.

Kierujemy się dziś ku przyszłości, jak ci, którzy sadzą las. Od tego, jak zasadzą dziś drzewa będzie zależał wzrost lasu jutro. Jesteśmy w pełni nadziei i zarazem niepokoju. To normalne. Chodzi wszak o to, by nie zmar­nować drzew ani ziemi. Czujemy skierowane na nas oczy rodaków. Jedni spoglądają z ufnością, inni z niepokojem, jeszcze inni z niedowierzaniem
a nawet lękiem. Wyłania się kluczowe dla wszystkich pytanie: czy potrafi­my zamienić w rzeczywistość nasze polskie nadzieje, a szczególnie nadzieję na pracę mądrą i niepodległą? Bo drzewa nadziei mają wiele kwiatów, kwiaty rozkwitają na nich i nęcą oczy dość łatwo. Problemem istotnym jest zakorzenienie. Jeśli drzewo nadziei nie znajdzie odpowiedniej ziemi, zwięd­nie bez względu na to, jak piękne byłyby jego kwiaty. Nadszedł czas zakorzenienia. Czy podołamy temu zadaniu?

To zdumiewające! Zdumiewające, jak bardzo nasza praca nad pracą upo­dobnia się do tej pracy, której nadano kiedyś imię.: „ewangelizacja”, czy­li „głoszenie dobrej nowiny”. Ewangelizacja to także praca około zakorze­nienia nadziei. Nadziei było wiele, jak kwiatów na drzewie, nie wszystkie jednak były rzetelne. Chrystus mówił; że słowa Dobrej Nowiny są jak ziar­no, które pada na ziemię — jedno na piasek, inne na drogę, inne na skałę. Ile wysiłku było potrzeba, by uporządkować nadzieje skupionych wokół Jezusa ludzi! Jedni chcieli znaleźć się w królestwie Jezusa tu obok Jego tronu. Inni chcieli nowych rozmnożeń chleba. Piotr dobył miecza, by walczyć. Zaś nad całym krajobrazem unosił się niby złowrogi cień — obraz nadziei martwej, nadziei faryzeuszów, nadziei utopionej w formie. Jak zakorzenić nadzieję, aby ją ocalić od baśni i od skostnienia? To była troska Chrystusa, to wciąż pozostaje troską tych, którzy pracują około Dobrej Nowiny.

Dziś podczas modlitwy nasza praca nad pracą styka się z troską Chry­stusa i pragnie zaczerpnąć coś z jej mądrości. Jakaż prawda wynika z tego spotkania? Odsłania się przed nami prawda o sile ludzkiej nadziei. Można człowiekowi odebrać chleb, i człowiek długo może wytrzymywać głód, jeśli tylko podtrzyma go przy życiu jego nadzieja. I człowiek może mieć dużo chleba a jednak umrze, jeśli się go pozbawi jego nadziei. „Nie wiemy, kto tu kogo wybiera. Czasem nam się wydaje, że to my wybraliśmy sobie naszą nadzieję, ale gdy się lepiej przyjrzeć, okazuje się, że to ona wybrała nas”. Powiedziano w Ewangelii: „Nie wyście mnie wybrali, ale ja was wybrałem, abyście szli i owoc przynieśli i owoc wasz trwał”. To nie myśmy sobie wybrali polską nadzieję, to ona wybrała nas, a myśmy się uradowali tym wyborem. Tak poczęła się nasza służba owej nadziei. Dziś zbliżają się do siebie wielkie epoki dziejów. Na zakrętach historii prawdy podstawowe są wspólne. Wspólna jest przede wszystkim prawda o sile nadziei. Gdzie, w jakiej ziemi, w jakiej, w jakiej glebie trzeba zakorzenić nasze nadzieje, aby były silniejsze niż śmierć? Pytanie takie trzeba sobie postawić w chwili, w której ciąży nam troska o zakorzenienie.

Jan Paweł II napisał w ostatniej swej Encyklice: „Praca ma to do siebie, że przede wszystkim łączy ludzi — i na tym polega jej siła społeczna: siła budowania wspólnoty.
W ostateczności we wspólnocie tej muszą się w jakiś sposób połączyć i ci, którzy pracują,
i ci, którzy dysponują środkami pro­dukcji lub są ich posiadaczami”. Powiedziano tu: praca jest siłą. Sama praca jest siłą. Jest w pracy jakaś wewnętrzna logika, jakiś duch pracy.
W łonie pracy żyje jej rozum. Ku czemu dąży rozum wcielony w pracę? Dąży ku wspólnocie ludzi. Praca jest przede wszystkim porozumieniem. Im bardziej praca jest pracą, tym bardziej praca jest pracą niepodległą, tym bardziej też jest porozumieniem. Duchem pracy jest duch solidarności. Soli­darność ludzka nie jest dodatkiem do pracy, lecz wykwitem jej rozumu, rządzącym pracą, w logice pracy, w jej duchu. Praca zawsze będzie wołać o to, by być naprawdę pracą. Praca nie chce być zakłamaniem, iluzją, zdra­dą. Praca z natury dąży ku swej niepodległości, czyli ku porozumieniu. Nasze nadzieje, nasze nadzieje solidarne, winny stać się wykładnią tego wołania. To nie my wołamy, to logika pracy, jej rozum mówi naszym głosem.

Moc naszych nadziei będzie większa niż śmierć, jeśli zdołamy je zako­rzenić w sile porozumienia pracy. Wtedy las sam będzie rósł, bo tak będzie chciał rozum lasu.

Jest jeszcze jedno źródło siły ludzkich nadziei. Źródłem tym jest rodzaj ziemi, na której rosną owe nadzieje. Szlachetne drzewa domagają się szla­chetnej ziemi. Cóż jest tą ziemią, na której ma rosnąć nasza nadzieja na pracę niepodległą? Trzeba tę ziemię nazwać jednym słowem: sumienie.

Wszelkie dzieło jest wtedy tylko dziełem trwałym, gdy jest oparte na sile ludzkiego sumienia. Dzieło oparte o inne siły, jest przemijające i z góry skazane na zniszczenie. Nasze dzisiejsze sprawy — sprawy niepodległości pracy, sprawy i porozumienia poprzez pracę — wtedy — wtedy będą miały szansę na rozwiązanie, gdy staną się sprawą sumień ludzi małych i dużych, młodych i dorosłych, dzisiejszych i przyszłych. Nasz problem istotny nie jest problemem ekonomicznym i nie jest problemem politycznym. Ekono­mia i polityka to sprawy pochodne. Naszą sprawą istotną jest sprawa su­mienia. Idzie o to, by ono zaczęło rządzić całą naszą pracą. Powtarzam: całą, a nie tylko pracą niektórych.

Tylko te nadzieje mają moc trwania, które dadzą się oprzeć na naszym ludzkim sumieniu.
I myślę, że wszystko możemy przegrać, dziś, ale jeśli osiągniemy to jedno, że sprawę polskiej pracy niepodległej oprzemy na ludzkim sumieniu — spełnimy nasze zadanie. Lecz jeśli tego nie osiągniemy, cóż nam przyjdzie z innych wygranych?

Każdej pracy nad zakorzenieniem nadziei towarzyszy jako jakieś ostrze­żenie cień palestyńskiego faryzeizmu. Faryzeizm — to także na początku była nadzieja Izraela.
A potem nadzieję tę zgubiła forma. Nadzieja zamiast ożywić serca, zaczęła tworzyć więzienia dla serc i tak przemieniła się w formalizowanie form. To powtarzało się jeszcze nie jeden raz. Na początku XIX wieku, w czasach rewolucji i wojen napoleońskich G. W. HEGEL, znakomity filozof ówczesnych nadziei, krytykował ostro tych, którzy beztrosko wiedli ludzkie nadzieje na bezdroża ku baśni i skostnieniu. Pisał: „… tego rodzaju idealne istoty i cele kruszą się jak puste słowa, które pod­noszą serca, ale pozostawiają rozum pustym, które budujące, niczego nie budują”. Nadzieja na bezdrożach… Sztuczny kwiat przypięty do drzewa…

Taki widok wzrusza być może serce, ale rozum pozostawia pustym. Kru­szy się ta nadzieja, jak nadzieja tych, którzy chcieli znaleźć się obok tronu Jezusa. Albo tych, którzy żądali powtórnego cudu rozmnożenia chleba… Albo jak nadzieja Piotra, który sięgnął po miecz… Uniesione serce, ale pusty rozum.

Nadzieja rzetelna jest inna. Jej siłą jest siła budowania wspólnoty. Jej głosem jest głos sumienia.

Jesteśmy tu po to, aby się wspólnie i zgodnie z sumieniem pomodlić. Podczas modlitwy stajemy w obliczu Boga. Ale nie tylko. Podczas modlitwy człowiek staje się też w obliczu drugiego człowieka. Nie zapomnijmy o tym. Pamiętamy dzień, kiedy zbieraliśmy się tu po raz pierwszy. Pamiętamy twarze ludzi wokół katedry i na ulicach, będziemy do końca życia mieć przed oczyma te twarze i tę nadzieje, która była w oczach. Na modlitwie stajemy również w obliczu tych ludzi. Stoimy w obliczu całej Polski.

Nie zapominajmy o tym: oni z naszej solidarności będą brać miarę swojej solidarności; miarą ich rozumu będzie rozum tego zgromadzenia; oni będą głos swego sumienia kształtować według głosu waszego sumienia.

Pamiętajmy o tym: na modlitwie człowiek staje nie tylko w obliczu Boga, ale również
w obliczu człowieka. Ten drugi człowiek chce w nim widzieć miarę dla siebie. Nie zapominajcie o tym: cokolwiek mówicie i robicie — jesteście dziś miarą.

Ks. Józef Tischner

Gdańsk, 27 września 1981 r.                                                I Krajowy Zjazd Delegatów