Silna reprezentacja naszego Regionu wzięła udział w demonstracji pod Trybunałem Sprawiedliwości UE. Wszyscy cało i zdrowo wrócili do domów, choć sposób w jaki nas (wszystkich przybyłych na protest) przyjęli w Luksemburgu, to już zupełnie inna – skandaliczna historia.
Po kilkunastogodzinnej niemal nieprzerwanej jeździe, nasz autokar przekroczył granicę Luksemburga około godziny 6
00 i niemal natychmiast tamtejsza policja „wyłowiła go” z rzeki pojazdów (był zresztą oznaczony) i skierowała na jakąś peryferyjną, krętą drogę.
Po kilku kilometrach kazano nam się zatrzymać przed skrzyżowaniem, na którym „urzędowało” kilkunastu innych policjantów. Potem jeden ze stróżów prawa oświadczył, że wyjedziemy z dziury w momencie, gdy nadjadą pozostałe związkowe autobusy, zaś oni będą całość prowadzić i eskortować. Na argumenty, że kierowcom za chwilę (o 7
00 ) skończy się czas pracy początkowo nie reagowali, ale po pewnym czasie wystawili zaświadczenie, iż przekroczenie wyniknęło z czynności policyjnych.
Dopiero po kilkudziesięciu minutach pojawiły się następne związkowe autobusy wyłowione znad granicy Luksemburga, ale nadal wszyscy staliśmy (teraz w kolumnie) na peryferyjnej szosie, w ciemnościach, gdzie z jednej strony była skarpa z krzakami, a z drugiej pole. Nadal nie było pewnej wiadomości, o której nas odeskortują…
Zniecierpliwieni nasi ludzie zaczęli wychodzić z pojazdów, głośno komentować sytuację, w kilku autobusach włączono klaksony, poleciała petarda, zaczynało się robić byle jak, bo prawie wszyscy jechali całą noc i zwyczajnie byli mniej odporni na bajzel kierujących policjantów.
W końcu, po ponad 2 godzinach oczekiwania w czarnej dziurze przyjechał jakiś policyjny oficer i zezwolił kolumnie – w eskorcie (prowadziło kilka policyjnych motocykli) – ruszyć. Autobus naszego Regionu, jako, że przyjechał pierwszy, tak pierwszy wjechał do miasta, by po paru kilometrach – wraz z pozostałymi – zatrzymać się niedaleko gmachów Trybunału Sprawiedliwości i placu im. niemieckiego kanclerza Konrada Adenauera.
Tu założyliśmy związkowe kamizele, flagi w dłoń i pod „opieką” silnych oddziałów prewencji luksemburskiej policji (potem miejscowy Polak powiedział nam, iż prawdopodobnie „pożyczyli” trochę funkcjonariuszy z Francji) przemaszerowaliśmy kilkaset metrów pod budynki Trybunału UE (oczywiście robiąc – jak to zwykł robić nasz związek radosny jazgot).
Tu nie mogliśmy wprost uwierzyć własnym oczom- ponieważ drogę zagrodziły nam zasieki, rozciągnięte kłęby kolczastego drutu (tego „z żyletami”, który kaleczy przy każdym dotknięciu), przenośne płoty najeżone stalowymi kilkunastocentymetrowymi, zaostrzonymi kolcami, samochody pancerne, gliniarze z ręcznymi miotaczami strumieni gazu, oddziały uzbrojonych w metalowe pały policjantów, a na dachu jednego z wieżowców czuwał dwuosobowy posterunek żołnierzy(?) nad którymi „wisiał” dron.
Przebieg samej demonstracji jest już znany z innych relacji, więc dodam jedynie, iż reprezentacja naszego Regionu starała trzymać się razem, dzielnie włączając się do tworzenia „kociej muzyki”, oklaskiwania mówców, skandowania haseł.
Zadziwiać może, że biurokraci tak bardzo troszczyli się o swoje tyłki, tak ufortyfikowali gmachy Trybunału UE, sprowadzili istny arsenał narzędzi do kaleczenia ludzi natomiast nie postawili (nie zlecili postawić, bo gdzieżby tam oni!) żadnego przenośnego WC, stąd obywatele Unii Europejskiej – mówiąc wprost – sikali byle gdzie, co zresztą chyba wszyscy potraktowali z rubasznym humorem.
Na plac przed Trybunałem przyszły grupy Polaków mieszkających w Luksemburgu. Oczywiście „Solidarność” przywitali z radością i dumą, podkreślając, że mamy nie odpuszczać, nie pozwalać żeby jakieś „France Timmermansy, jakieś Guye Verhofstady, czy inne Guye połamane – wtykali swoje lepkie paluchy i przestawiali nam meble w naszym domu”.
Przemarsz spod siedziby Trybunału Sprawiedliwości UE (gdzie oczywiście poza polskimi europarlamentarzystami z PiS nie wyszedł pies z kulawą nogą) pod czeska ambasadę, to był tryumf Solidarności. Momentalnie zawładnęliśmy ulicą i tylko oddziały prewencji (które szły z lewej strony pochodu, których nikt nie dotykał, ani oni demonstrantów) na newralgicznych skrzyżowaniach utrzymywały jednostronny ruch pojazdów.
Pod ambasadą Czechów znów ten sam żenujący widok: zasieki, „pancry”, zwoje drutu, bramy zakotwiczone w betonie, zaostrzone stalowe kolce, oddziały prewencji z długimi pałami – katastrofa! Smutno było na to patrzeć: na tę policyjną panikę, na to niedołęstwo, na to dziadostwo. Mogą się wiele uczyć od polskiej policji zabezpieczającej nasze demonstracje!
Przy ambasadzie wszyscy członkowie naszej regionalnej grupy zarządzili zbiórkę, po czym wolnym krokiem udaliśmy się do autobusu.
text&fotopiotrgrążawski










