Zarząd Regionu Toruńsko-Włocławskiego NSZZ "Solidarność", ul. Piekary 35/39, 87-100 Toruń
tel. 56 622 41 52, 56 622 45 75, e-mail: torun@solidarnosc.org.pl

POWSTANIEC WARSZAWSKI Z BRODNICY

piątek, 1 Sierpień, 2025

Tytułowa fotografia została wykonana w czasie olimpiady w Helsinkach (1952). Ten, który przekazuje pałeczkę to brodniczanin, członek Szarych Szeregów, żołnierz Armii Krajowej i uczestnik Powstania Warszawskiego, konspirator ODB (Oddział Dywersji Bojowej) „Sokół”, wspaniały człowiek Dominik Sucheński.

Wielu wciąż jeszcze Go pamięta; jego zgrabną wyprostowaną, sportową sylwetkę, gdy przechadzał się ulicami starego śródmieścia Brodnicy.

Dominik Sucheński urodził się 8 września 1926 roku w Brodnicy. Jak trafił do Warszawy, na powstańcze barykady?… Długa historia, którą po części poznany z lektury fragmentów nie pub likowanych wspomnień naszego bohatera.

(…) W 1939 roku na wiosnę, kiedy chodziłem do 6 klasy, tata poprosił mnie do ogrodu (to był ogród o powierzchni 35 arów, położony nad rzeką Drwęcą w Brodnicy przy ul. Mazurskiej 13), wziął mnie pod rękę i mówi: „Słuchaj, synku: dobrze by było, gdybym ja Cię posłał do Niepokalanowa, do Małego Seminarium Duchownego. Tam byś chodził, do matury. Jakbyś potem miał takie zamiary pójścia do zakonu, to dobrze by było. I od tego momentu zaczęło się przygotowanie do mego wyjazdu. (…).

Po przybyciu do Niepokalanowa, 28 sierpnia 1939 r. rozpoczął się egzamin wstępny. Byli profesorowie: część – miejscowi, część przyjechała z Warszawy. Zdawałem z języka polskiego pisemny i ustny, z matematyki pisemny i ustny i z geografii. Na koniec egzaminów sam Ojciec Maksymilian Maria Kolbe, założyciel Niepokalanowa, dziś Święty Męczennik okresu II Wojny Światowej, składał nam gratulacje. Jest to jedno z najbardziej doniosłych przeżyć mojego .życia.

(…) Pamiętam jak dzisiaj: będąc w łaźni słuchaliśmy radia i w pewnym momencie słyszę, że „dziś o godz. 5.45 Niemcy hitlerowskie napadły na Polskę, co stwierdzam wobec Boga i historii.” Były to słowa Prezydenta Rzeczypospolitej Ignacego Mościckiego. 3 września Ojciec Kolbe zebrał nas na salę i pytał się o miejsce zamieszkania. Ci, którzy mieszkali w centralnej Polsce, zostali skierowani na prawo, ci którzy mieszkali na obrzeżach Rzeczypospolitej – na lewo. Tych, którzy mieszkali blisko granicy zebrało się 8-10 i wtedy resztę ojciec Kolbe rozpuścił do domu a nasza grupa została w Niepokalanowie. Dał nam dwóch prefektów i 4 września 1939 r. pojechaliśmy do Warszawy. Tam na dworcu wschodnim wsiedliśmy do pociągu jadącego do Lwowa, tak by dostać się do klasztoru franciszkanów konwentualnych we Lwowie. W pociągu, którym jechaliśmy, dwa wagony były zajęte i najprawdopodobniej zajmowali je szpiedzy niemieccy. Nasz pociąg był codziennie bombardowany. Lotnictwo niemieckie codziennie bombardowało i miasta i pociągi. Podczas nalotu wyskakiwaliśmy z pociągu i chroniliśmy się. Jeżeli przejazd był możliwy, jechaliśmy dalej. Nie pamiętam, jaka była data, ale w pewnym momencie dojechaliśmy przed Międzyrzecem Podlaskim. (…)

Były sytuacje, w których napotykaliśmy grupy Ukraińców, z założonymi na rękach czerwonymi opaskami. Część z nich była Żydami. Oni rozbrajali Wojsko Polskie. To były bardzo przykre momenty. Pamiętam miejscowość Górzno, gdzie miał miejsce incydent: było jakieś zbiegowisko, myśmy tam podeszli, pamiętam, a tam jeden mężczyzna mówi: „Co, ty będziesz chadziajów bronił?!” Wyjął pistolet i zastrzelił człowieka. Myśmy uciekli, ale ojciec prefekt zastanowił się i chciał udzielić namaszczenia chorych. Baliśmy się, żeby z całego zdarzenia nie było dla nas jakichś przykrych konsekwencji. Utkwiło mi w pamięci, że pośród żołnierzy, którzy z nami szli, był jeden major, dwóch podoficerów i trzech żołnierzy. W pewnym momencie pojawiła się grupa Ukraińców i Żydów i „Ręce do góry!”. Zaprowadzili naszych żołnierzy do szkoły i tam ich rozbroili. Jak ta grupa wychodziła, to major mówi: „Uciekajcie wszyscy!” Do nas też krzyczał, żebyśmy uciekali, bo żołnierze zdali broń białą i krótką, a major miał w płaszczu granaty, rzucił przez okno, gdzie była ta grupa. Najprawdopodobniej tam była masakra, bo żołnierze wrócili, odebrali swoją broń i poszli dalej. Także takie momenty były przykre: niby Polacy (Ukraińcy i Żydzi), ale rozbrajali Wojsko Polskie. (…)

3 października 1939 r. po odwrocie z kierunku na Lwów pojawiliśmy się w Niepokalanowie. Wisłę przechodziliśmy na moście w Czerwińsku. 4 października w dniu św. Franciszka rano poszliśmy podczas Mszy świętej do spowiedzi i do Komunii świętej. Później jeden z ojców zebrał nas i pytał, kto w kierunku na Wybrzeże. Ja się zgłosiłem, że jestem z Brodnicy, a ona pyta, jak się Brodnica nazywa po niemiecku. Ja wtedy nie pamiętałem, ale przypomniałem sobie po chwili, ze przed wojną na zlewach pisało „Strasburg” (niemiecka nazwa Brodnicy – Strasburg Westppreusen). Wybraliśmy się, biorąc ze sobą bochenek chleba, w słoiku smalec i po mszy świętej od razu wyruszyliśmy. Pogoda była już deszczowa. Pamiętam, że jak wyszliśmy na trasę, zatrzymywaliśmy niemieckie samochody. Jeden z nich nas zabrał. Dojechaliśmy do pewnej stacji i wsiedliśmy do pociągu. Jechaliśmy wagonami towarowymi, były otwarte, ale na wysokości Kutna wagony pozamykano, gdyż tam – pod Kutnem – była wielka bitwa. Pamiętam jeden wypadek. Jechaliśmy pociągiem, mieliśmy opuszczone nogi z wagonu – wszyscy. Na pewnym odcinku traktu kolejowego słup – wskutek działań wojennych – był za bardzo pochylony w kierunku pociągu i z wagonu przed nami doszedł krzyk – jednemu urwało nogi i wyciągnęło go z wagonu. Myśmy szybko się schowali. Tym pociągiem zajechaliśmy do Torunia. W Toruniu wszystkie mosty były zerwane. Byli przewoźnicy i łódkami przewozili nas przez Wisłę biorąc 50 groszy od osoby. Na drugiej stronie Wisły wsiadłem na dworcu wschodnim do pociągu i dojechałem do Jabłonowa. W Jabłonowie – było to ok. godz. 19.00 – ja miałem buty na sznurku, nogi całe w pęcherzach. Nie mogłem iść… Jeden ze starszych panów nazwiskiem Wiśniewski podszedł do mnie i mówi: „O… Ty jesteś mały Dziany”. Bo na mojego starszego brata, wołali Dziany (od John – Jan), jako że się urodził w Ameryce. – „No, to chodź, weźmiemy cię”. I zabrali mnie. (…).

W 1941 roku Niemcy wysiedlili (po obrabowaniu z majątku) z Brodnicy do Legionowa (pod Warszawę) całą rodzinę Sucheńskich. Tam, jeszcze jesienią – Pan Dominik (za rekomendacją brata) przystąpił do Szarych Szeregów. Wróćmy do wspomnień.

(…) Pracowaliśmy w grupach czteroosobowych. Dwóch – wiadro i pędzel, pozostałą dwójka – obstawa. Przed Wielkanocą rozchodziliśmy się po drogach wiodących do kościołów i na murach malowaliśmy symbol Polski Walczącej z 16 m napisem „Polska zmartwychwstanie”, aby podtrzymać naród na duchu. Pisaliśmy także hasła „Tylko świnie siedzą w kinie”, ze względu na to, że przed filmami zawsze puszczano gebelsowską propagandę. W marcu 1942 r. zostałem wciągnięty do Armii Krajowej, zostałem zaprzysiężony (…) Należy dodać, że dywersja bojowa – a do niej właśnie należałem – to były elitarne oddziały Armii Krajowej, którym powierzano najważniejsze zadania do wykonania.

(…) Mój brat i jego koledzy, wszyscy ode mnie starsi – to byli płatni żołnierze Armii Krajowej, obstawiali radiostację, która nadawała do Londynu, byli żandarmerią wykonywali wyroki na zdrajcach Ojczyzny. Wyroki wydawał Sąd Polowy. To nie było tak, że każdego można było zabić. Każdorazowo każdym przypadkiem zajmował się Sąd Polowy. Dżony (Dziany) – zastępca bojowy, znany człowiek, przyłożyć do rany, był duszą oddziału, jego dewizą było: „Nie prędko, ale pomału” Pamiętam, jak Powstanie wybuchło i byliśmy w obstawie sztabu… Zameldowałem się u pułkownika Grosza, a on: – „A ile żeście Niemców zabili?” A ja: – Nie wiem, strzelałem zbiorowo” – „Zostaliście przyjęci do najlepszej grupy, ale to zobowiązuje; za tchórzostwo – kara śmierci!” Od razu tak mnie przywitał… Przed samym wybuchem Powstania czekaliśmy tylko na moment rozpoczęcia. Niemcy powoli usuwali się z koszar, a myśmy plądrowali je. Pamiętam, ze znalazłem taką fajną czarną bluzę używaną przez niemieckie wojska pancerne oraz portki. Byłem już umundurowany. Czapkę miałem taką „połówkę” polską no i oczywiście na prawym ramieniu biało-czerwoną opaskę z napisem Wojsko Polskie, z orłem i 712 – numer plutonu.

(…) Jak wybuchło Powstanie, ja byłem bardzo słabo uzbrojony, bo miałem taki pistolet – belgijkę, długiej broni nie miałem. Spotkałem Jerzego Kołodziejskiego, pseudo „Zeus”, który 17 21 był u nas w dywersji bojowej i był w „Parasolu” w Warszawie. Pamiętani, jak byłem zadowolony, kiedy wybuchło Powstanie: dostałem Mausera dziesięciostrzałowego, tak że byłem jednym z lepiej uzbrojonych. Miałem dwa granaty, pistolet krótki (belgijka z przedłużoną lufą) i tego Mausera. Broń była z różnych krajów, dlatego przeszkoleni musieliśmy być na każdej broni. Dziany, mój brat, miał Stena i Visa, przy sobie nosił truciznę. Wszyscy z dywersji bojowej nosili przy sobie truciznę na okoliczność wpadki. Oni byli najlepiej uzbrojeni(…).

Tuż przed początkiem powstania oddział Pana Dominika wysłano w podwarszawskie lasy z rozkazem niszczenia niemieckich kolumn wojskowych, które – jak się spodziewano – mogły nieść pomoc okupantom w walce z powstańcami. Ciekawe, że pierwsze rozbite oddziały faszystów składały się głównie z …kolaborantów ukraińskich.

Sucheński nie walczył w centrum Warszawy. Jego ugrupowanie kilkukrotnie próbowało przebić się z przedmieść przez niemiecki pierścień ale ten był zbyt silny, to też skupili się na walce z faszystowskimi transportami i niszczeniu pojedynczych oddziałów wroga zmierzających do stolicy.

Po wielu przygodach Sucheński wrócił do Brodnicy, gdzie zajął się m.in. sportem i nauką ( Absolwent WSWF we Wrocławiu). Był tak dobrym biegaczem, że w 1952 roku wystąpił (jako reprezentant Polski) na olimpiadzie w Helsinkach – członek sztafety 4×100 m – 3. miejsce w przedbiegach z czasem 41.8. W pierwszym półfinale miejsce piąte. W następnym roku Pan Dominik zdobył wicemistrzostwo Polski w sztafecie 4×100 m (1953).

Był w mieście znaną i szanowaną postacią, stąd szczycę się, że mogłem z Panem Dominikiem wiele razy porozmawiać i byłem przez Niego rozpoznawany, a zawsze uprzejmie witany.

Gdy zbliżał się do 82 roku życia zapytano Go czy zna receptę na długowieczność i co robić by zachować jego witalność

– Wciąż sobie biegam i pływam na pięknym Pojezierzu Brodnickim. No, panie kolego, jakoś tę starość trzeba tuszować…

Zmarł 12 maja 2013 roku w Brodnicy.

Piotr Grążawski