Relacja rektora kościoła księży jezuitów w Toruniu z uroczystości N.M.P.-Królowej Polski 3 maja 1982 r.
Źródło: Archiwum Prowincji Wielkopolsko- Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego w Warszawie; maszynopis formatu A 4, k. 4. W niedzielę dnia 2 maja br. w tygodniowych Komunikatach Duszpasterskich ogłosiliśmy, że jutro w poniedziałek 3 maja przypada uroczystość N.M.P.-Królowej Polski i 191-a rocznica Konstytucji 3 Maja oraz że porządek nabożeństw będzie taki, jak w święta zniesione, a więc Msze św. o godz. 6.15, 7, 8, 9, 10 i 11 oraz wieczorem po Nabożeństwie Majowym o godz. 19. Przebieg nabożeństw przedpołudniowych był normalny, chociaż można nadmienić, że udział wiernych był liczniejszy, niż w inne lata. Po południu mniej więcej około godz. 17 ludzie zaczęli gromadzić się na Rynku Staromiejskim oraz wchodzić do naszego kościoła tak, że wkrótce kościół się wypełnił. Do jednego z naszych księży podszedł pewien człowiek i zapytał się, dlaczego nie ma Mszy św. o 5 g. 17.30. Ksiądz odpowiedział, że w naszym kościele Msza św. rozpoczyna się po nabożeństwie majowym o godz. 19. Na zarzut, dlaczego się tego nie prostuje, odpowiedział: „jeśli nie była Msza św. o godz. 17.30 ogłaszana, to nie ma potrzeby jej odwoływać”. Po chwili ten sam kapłan podszedł do ołtarza i zapowiedział, że Msza św. wieczorna w tym kościele rozpocznie się po nabożeństwie majowym o godz. 19. Wtedy bardzo dużo ludzi wyszło z kościoła. Na Rynku natomiast gromadziła się coraz większa ilość ludzi, wśród których zauważono także ludzi nietrzeźwych. Tłum ten był coraz głośniejszy. O godz. 18.30 rozpocząłem nabożeństwo majowe, które odprawiliśmy w intencji naszej Ojczyzny. Po przeczytaniu rozważania na ten dzień przypadającego nabożeństwo zakończyłem błogosławieństwem Najśw.[iętszym] Sakram.[entem] O godz. 19. rozpoczęła się Msza św. Po pozdrowieniu liturgicznym zauważyłem, że wiele ludzi nie może wejść do kościoła, ponieważ bardzo dużo wiernych zgromadziło się w kruchcie i pod chórem. Poprosiłem więc, aby ci, którzy stoją w środkowym przejściu, przesunęli się do przodu aż do balustrady. To samo niech uczynią w nawach bocznych. Wszyscy spełnili moją prośbę i w ten sposób kościół szczelnie się wypełnił. Następnie powitałem wszystkich obecnych i wyraziłem wielką radość z licznego udziału wiernych, którzy przyszli do świątyni na modlitwę, aby wyprosić u Matki Bożej wszystkie potrzebne łaski dla naszej Ojczyzny. W homilii nawiązałem do kielicha życia, który jako wotum kobiet polskich w tym dniu został ofiarowany Matce Bożej na Jasnej Górze oraz nawoływałem do szacunku życia nie tylko każdego człowieka urodzonego, ale także tego poczętego, a jeszcze nienarodzonego. Chodziło mi bowiem o to, aby przygotować słuchaczy do odnowienia tego odcinka Ślubów Milenijnych, który mówi o szacunku do życia ludzkiego. Odnowienie to nastąpiło po odmówieniu Wyznania Wiary. Następnie widząc tak szczelnie wypełniony kościół, zapowiedziałem, że aby uniknąć tłoku w świątyni, nie będziemy udzielać Komunii św. w czasie Mszy św., lecz po jej skończeniu, aby ci, którzy nie chcą przyjąć Komunii św. mogli spokojnie wyjść z kościoła i w ten sposób rozładują tłok. To samo jeszcze powtórzyłem przed samą Komunią św. W ten sposób zakończyliśmy wcześniej Mszę św., ale przed udzieleniem błogosławieństwa kapłańskiego zwróciłem się z gorącą, serdeczną i ciepłą prośbą do wszystkich, aby rozeszli się w pełnym spokoju i z godnością do swoich domów, jak przystało na tych, którzy przyszli do kościoła, aby uczcić Matkę Bożą i modlić się za Ojczyznę. Przypomniałem, że stan wojenny dalej trwa i nikt nie może narażać ani siebie ani bliźnich na uratę zdrowia czy też życia. Po odśpiewaniu hymnu „Boże, coś Polskę” księża zaczęli udzielać Komunii św., a inni wierni opuszczać kościół. Rynek od strony kościoła i ulice przykościelne były otoczone przez władze porządkowe. Wielu jednak mogło spokojnie przez kordon milicji odejść do domów. Tak samo ci, którzy przyjęli Komunię św. mogli opuścić kościół. Mimo to na rynku pozostało jeszcze bardzo wiele ludzi zwłaszcza młodych. Po pewnym czasie na rynek przyjechało białe auto milicyjne z głośnikami i z nich odezwał się głos nawołujący wszystkich do rozejścia się i opuszczenia rynku. Tłum jednak odpowiedział krzykami w rodzaju „Gestapo”, „Wrona” i Kra, kra, kra. Mimo to część ludzi starszych i młodych z rodzicami przeszła przez kordony i rozeszła się. Po mniej więcej siedmiu minutach polecenie rozejścia się powtórzono, a kiedy to nie pomogło, z głośników padł rozkaz: „Przystąpić do akcji!”. Po powtórzeniu rozkazu dodano dwa razy: „Nie oszczędzać!” Tłum zaczął uciekać na wszystkie strony- także do naszego kościoła przez bramę i główne drzwi. W rozpędzie za uciekającymi milicjanci z pałkami dopadli9 do drzwi kościoła i na schodach kościelnych okładali pałkami chroniących się do świątyni. Niektórzy widzieli ich nawet w kruchcie kościoła. Jeden z inwalidów tak ucierpiał w tłumie, że musiałem wezwać Pogotowie Ratunkowe, które rannego zabrało do szpitala. Wtedy ludzie zamknęli kościół, a kościelny bramę boczną. W kościele było wtedy kilkaset ludzi przeważnie młodych, którzy bali się wyjść, aby ich nie pobito. Mniej więcej około godz. 21 pewna ilość ludzi prosiła, aby ich wyprowadzić przez zakrystię na ul. Piekary, ale sami się bali, bo tam stał kordon milicji. Powiedziałem im, że pójdę do milicji z pytaniem czy ludzie mogą bezpiecznie przejść przez kordon. Poszedłem więc do milicjantów stojących na ulicy i zapytałem się gdzie jest komendant, ponieważ chcę go prosić o wypuszczenie tych, którzy chcieli wyjść z kościoła i wyjść do domu. Zgłosił się wtedy kapitan M.O. /nie pomnę jego nazwiska/, więc przedstawiłem mu prośbę ludzi. Odpowiedział dosyć niegrzecznie, że to my jesteśmy winni, bo głosimy kazania i takie są tego następstwa, że to na mnie spadnie odpowiedzialność, jeśli ludzie nie wyjdą z kościoła. Odpowiedziałem bardzo spokojnie, że nigdy nikogo nie podburzałem i że jeszcze dzisiaj nawoływałem do spokojnego rozejścia się do domów. Obiecał jednak przepuścić ludzi starszych, a młodszych po stwierdzeniu tożsamości według Dowodów Osobistych. Kiedy zapytałem go, czy wszyscy przepuszczeni będą mogli przejść spokojnie przez wszystkie kordony, zaręczył, że tak, ponieważ on ich powiadomi jako komendant całej akcji. Wiele ludzi wtedy przeszło przez kordony i wrócili do domów, a młodych przeważnie ładowano do aut milicyjnych i wywożono. Tych ludzi sam przeprowadzałem przeważnie przez linie milicjantów aż na pl. Rapackiego i powiedziałem, że oni mają pozwolenie wrócić do domów. W ten sam sposób jeden z naszych księży przeprowadził naszego kościelnego /chłopca 16- letniego/ z kilkoma dziewczynkami /z Bieli/ aż do kościoła P. Marii, gdzie stojący milicjant obiecał przepuścić ich dalej. Na drugi dzień nasz kościelny rano nie przyszedł do pracy, a matka jego powiedziała mi, że nie wrócił do domu. Radziłem jej, aby poszła na komendę M.O. przy ul. Słowackiego, bo tam większość młodych odwożono. I tam go nie znalazła, a dopiero znajomy milicjant powiedział jej, że Wojtek jest w Izbie dla Nieletnich. Stamtąd go zabrała do domu, ale był mocno pobity pałkami. Natomiast naszego Organistę /młodego człowieka/ z kilkoma śpiewakami przepuszczono i wrócili do domów zdrowi i cali. W kościele jednak zostało jeszcze ponad stu ludzi. Bali się oni wyjść, ponieważ bali się bicia ich pałkami, a twierdzili, że wieczorem to ich może spotkać. Powiedzieli mi wtedy, że zostaną w kościele do rana. Po pewnym czasie zjawił się inny kapitan M.O. i w sposób bardzo grzeczny i kulturalny prosił, abym mu pozwolił wejść do kościoła, aby mógł porozmawiać z tam obecnymi. Prosił też, abym go przedstawił znajdującym w kościele i zapowiedział, że pozostanie w kościele na noc i tak nie rozwiąże sprawy, bo milicja może czekać całą noc i cały dzień następny aż do skutku. Ponieważ jego zachowanie było poprawne, więc zgodziłem się na jego prośbę /po naradzeniu się z Ojcami/. W kościele było wtedy jeszcze ponad stu ludzi. Wprowadziłem więc tego kapitana i przedstawiłem obecnym. Zaznaczyłem też, że chyba lepiej będzie zgodzić się na jego propozycję, gdyż milicja oświadczyła, że może czekać całą noc i cały następny dzień. Kiedy kapitan zaczął z nimi rozmawiać, zaraz zapytano go o nazwisko i zapisano je. Wyjaśnił im, żeby wyszli, a im prędzej to uczynią, tym lepiej będzie dla nich. Na zapytanie ludzi, czy będą mogli wyjść bez żadnego badania i zatrzymania, oraz czy nie będą bici, odpowiedział, że jeśli dobrowolnie się zgłoszą, stwierdzą ich tożsamość na podstawie Dow. Osob. i zawiozą do komendy M.O. na ul. Słowackiego, a tam, jeśli się okaże ich niewinność to ich zwolnią, i że nie użyją wobec nich11 żadnej siły. Dał im też pewien czas do zastanowienia się oraz powzięcia decyzji. W między czasie zadzwonił do nas Rektor uniwersytetu i pytał ile osób z młodzieży akademickiej znajduje się w kościele, odpowiedziałem że chyba większość. Prosił więc, aby pozostali w kościele do jego przyjścia. Przedstawiłem więc prośbę Rektora kapitanowi, a ten zapytał jak długo ma czekać na Rektora odpowiedziałem, że nie wiem, ale może kwadrans to potrwać. Zapowiedział jednak, że jeżeli to potrwa o wiele dłużej, a będący w kościele nie będą chcieli wyjść, to oni wbrew ich woli zaczną wszystkich legitymować. Po dłuższej niż piętnaście minut [chwili] przyszedł Rektor i oddzielono młodzież akademicką. Do nich też przemówił i radził, aby się zgodzili na warunki kapitana, a on razem z dwoma innymi profesorami pojedzie z nimi na Komendę. Wszystka więc młodzież zgodziła się wyjść i wszyscy pojechali na komendę, gdzie ich zapisano i zwolniono do domów. Tymczasem kilkanaście osób zgodziło się wyjść i przystało na warunki kapitana. I tych też odwieziono na Komendę. Zostało jeszcze w kościele kilkadziesiąt osób. Postanowili siedzieć do rana oraz zaczęli się modlić. Mniej więcej około godziny 1 w nocy po naradzie z obecnymi Ojcami postanowiłem trochę się przespać, a ojcowie zgodzili się zostać do końca, choćby do rana. Po godzinie 2 przyszedł do mnie [jeden] z ojców i powiedział mi, że milicja postanowiła wejść siłą do kościoła, i zapytał się co robić. Powiedziałem mu, aby kapitanowi zapowiedział naszą decyzję, że kościół jest obiektem sakralnym, któremu przysługuje prawo azylu; jeśli więc wejdą do kościoła przez siłę, będą musieli wziąć całą odpowiedzialność na siebie wraz ze wszystkimi tego następstwami. Tak też ów Ojciec powiedział i zaznaczył, że my się nie zgadzamy na wejście siłą. Czekali jeszcze pewien czas i około godz. 3 rano powiedzieli „Dobranoc” i wyszli z całego naszego obszaru kościelnego, a po chwili wszystkie samochody odjechały i uwolnili nas z tego prawdziwego oblężenia. Pozostali w kościele ludzie przeczekali do pełnego rana, aż do otwarcia kościoła. Przed kościołem czekali już rodziny na swoich bliskich. Część schronionych została jeszcze na Mszy św. Rektor prof. Stanisław Dembiński pojawił się w świątyni wraz z prorektorem prof. Janem Kopcewiczem oraz dziekanem Wydziału Prawa i Administracji prof. Janem Łopuskim. Wierni wyszli z kościoła nie legitymowani i nie zatrzymywani przez władze do swoich domów. Ks. Walerian Kawski Toruń, dnia 18 maja 1982 r. Fot. Toruń, 3 maja 1982, okolice pomnika Kopernika – szturm ZOMO