Zachodni szef - polskie piekło
- Napisał Super User
- Kategoria: Archiwalne
- Czytany 2146 razy
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Wydrukuj
Zachodni szef – polskie piekło
Wszystkie regiony Polski witają zachodnich inwestorów z otwartymi rękami. Jest praca, płacone są podatki, wszyscy zdają się być szczęśliwi. Jednak za zachodnimi pieniędzmi czasem kryje się wyzysk.
Publikowane od lat przez GUS dane dotyczące zarobków niezmiennie wskazują, że najlepsze płace są w Polsce w firmach z kapitałem zachodnim. Jednak znana i ceniona zachodnia kultura korporacyjna nie zawsze przychodzi do Polski razem z pieniędzmi. Zagraniczne firmy wprowadzają u nas inne, gorsze standardy.
– Robią tak nawet firmy niemieckie, gdzie standardy społeczne, związkowe i partycypacji pracowników są wysokie. Kiedy nie muszą, to obowiązujących u siebie zasad nie wprowadzają – podkreśla konsultant i doradca największych firm zachodnich inwestujących w Polsce, który chciał pozostać anonimowy. Warunki zatrudnienia w polskich przedstawicielstwach zachodnich firm bardzo różnią się od tych, które są standardem w macierzystych korporacjach.
– Kiedy pracownicy są po rocznym stażu, zyskali etaty, to ich oczekiwania, jeśli chodzi o możliwości partycypacji w firmie, niekoniecznie są spełniane. Korporacje nastawiają się raczej na mocną eksploatację – mówi konsultant. – Działa mniej więcej cykl 2-letni. Człowiek jest przyjmowany do pracy, przechodzi staż. Potem przez 2 lata haruje na maksymalnym obciążeniu, nawet mu się za to płaci, tylko że po tych 2 latach jest totalnie wyeksploatowany. I taki wyeksploatowany pracownik nie ma się komu poskarżyć. Cześć zatrudnionych dochodzi do wniosku, że może albo odejść, albo walczyć. Ale nawet jeśli wybiera walkę, to w układzie korporacji ponowoczesnej, kapitalizmu liberalnego nikt z nimi nie chce rozmawiać – dodaje.
Polskie biedaki
W energetyce, gdzie związki w przeciwieństwie do nowo powstających w Polsce korporacji z zachodnim kapitałem są silne, także pojawia się problem braku dialogu społecznego. Dlaczego zagraniczne firmy w Polsce nie stosują tego samego systemu wartości w stosunku do pracowników jak w swoich krajach?
– To sprawa złożona – odpowiada Kazimierz Grajcarek, szef Sekretariatu Górnictwa i Energetyki „S”. – Winę za to, że nie są przestrzegane prawa pracownicze, ale i porozumienia, ponosi rząd, a przede wszystkim minister skarbu i minister gospodarki. Inna rzecz, że sądy, prokuratury i policja bardzo liberalnie podchodzą do pracodawców zagranicznych. Wiele spraw, w których związkowcy wskazują na nierespektowanie prawa względem pracowników, prokuratura umarza. W sądach zapadają wyroki krzywdzące dla pracowników – zwraca uwagę szef SGiE.
Podkreśla jednak, że jest metoda na takie traktowanie przez zachodnie korporacje. Warto skorzystać z pomocy europejskich i światowych federacji związków zawodowych:
– Często jest tak, że związki zawodowe w firmie nie korzystają z kontaktów międzynarodowych. A te kontakty przynoszą rezultaty. Tak było w EDF-ie czy w Vattenfallu. Nie mogliśmy się dogadać z pracodawcą i przez zagraniczne związki zawodowe się broniliśmy. Tak coraz częściej sobie radzimy – tłumaczy Kazimierz Grajcarek.
Problemem jest mentalność polskiej kadry kierowniczej: – Załóżmy, że zarząd spółki jest w większości zarządem polskim. Ci ludzie, choć dobrze zarabiają, to zawsze mniej niż członkowie zarządu z zagranicy. Tak jest w energetyce. I te biedaki, ci polscy członkowie zarządu, chcą się podlizać. To jest postawa poddaństwa prezesów spółek w stosunku do właścicieli. Oni na kolanach robią to, co tamci im każą. To świadczy o braku profesjonalizmu polskiej kadry kierowniczej. Bo profesjonalista, który przychodzi rządzić spółką, nie pozwala sobie na to, żeby ktoś mu w taki sposób rozkazywał – tłumaczy szef Sekretariatu Górnictwa i Energetyki.
Pakiet pakietem, ale…
Prywatyzacja energetyki w Polsce na dobre zaczęła się w 2000 roku. Sprzedano wtedy Górnośląski Zakład Energetyczny, Elektrownię Połaniec, Zespół Elektrociepłowni Wybrzeże oraz Elektrociepłownie Warszawskie. Rok później pod młotek trafiła Elektrownia Rybnik, a w 2002 r. Stoen i Elektrownia Skawina. Wszystkie te zakłady kupiły firmy zachodnie. Podpisano pakiety socjalne, często na wiele lat.
Jeden z pracowników sprzedanej przez skarb państwa spółki energetycznej mówi nam anonimowo, że jego zdaniem takie, a nie inne traktowanie polskich pracowników wynika po prostu z chęci maksymalizacji zysku: – Podpisaliśmy pakiet socjalny. To mogło być dla nich jakieś obciążenie, ale zgodzili się. Kiedy zaś przyszło do jego realizacji, to niewiele z niego pozostało. Choć oczywiście firma stwarzała pozory realizacji tego pakietu. To pewnie jest sprawa maksymalizacji zysku. Przy takim spojrzeniu pracownicy stają się zbędnym balastem – podkreśla nasz rozmówca. – Zarząd chciałby zapewne zmniejszyć zatrudnienie, a tym, którzy zostają obciąć pensje.
Pracownk, z którym rozmawialiśmy, zaznacza, że pakiet wynegocjowany przez związki zawodowe i inwestora dawał gwarancje na wiele lat. – Uważamy, że umowa nie została dotrzymana, a prawa pracownicze były łamane. Nie dotrzymywano gwarancji zatrudnienia, a tym samym gwarancji wynagrodzenia. Pracownicy musieli pracować w godzinach nadliczbowych w warunkach szkodliwych, np. w miejscach gdzie są przekroczone wskaźniki hałasu czy pola elektromagnetycznego – mówi nasz informator.
Trzeba pamiętać, że pracownicy elektrowni mają w większości ok. 50 lat. Dla nich praca w takich warunkach jest szczególnie ciężka.
Problemem tej spółki, jak i wielu zagranicznych firm w Polsce, jest brak dialogu z właścicielem.
– Pracownicy, którzy przeszli do spółek zależnych, mieli mieć zagwarantowane takie same warunki zatrudnienia i wynagradzania. Ale, niestety te gwarancje nie zostały dotrzymane. Najgorsze zaś jest to, że inwestor nawet nie chce z nami rozmawiać, żeby usłyszeć o tych problemach – mówi nasz rozmówca. Nie zostawia też suchej nitki na Ministerstwie Skarbu Państwa: – Robi się prywatyzację, polski rząd obiecuje, a potem nie ma nadzoru ze strony skarbu państwa i pracownicy zostają sami. Państwo polskie już się nimi nie interesuje, bo mówi, że to jest obcy kapitał. A pracowników w Polsce mami się, że jak ich firma zostanie sprzedana, to dostaną pakiet socjalny. Nic bardziej mylnego. Totalna bzdura i oszustwo.
Od Konina Azja się zaczyna
Podobnie na kwestię kultury korporacyjnej przenoszonej z zachodu do Polski patrzy Remigiusz Ładowski, szef Solidarności w Roland International Polska z Konina. Zwraca uwagę na mentalność polskich kierowników, którzy chcą się wybić i za wszelką cenę pokazać swoim szefom, że zakład funkcjonuje wspaniale, nie ma problemów, za to jest zysk: – Na stanowiska kierownicze są zatrudniani Polacy, którzy obiecują złote góry. Mówią przede wszystkim o zysku. Poza tym nie ma straszaka na pracodawcę. On dostanie mandat w wysokości 500 zł z inspekcji pracy, a dla zachodniej firmy to śmieszne pieniądze.
Ładowski zwraca też uwagę na konkurencję poszczególnych regionów w Polsce o inwestorów: – Jeżeli taki inwestor obiecuje inwestycje, to na inne sprawy władze przymykają oko. Podejrzewam, że są jakieś przykazania w stylu: „Słuchaj, jak tam wejdziecie na kontrolę, to potraktujcie ich łagodnie, bo wiesz, mamy w tym interes”. I nawet jeśli ludzie pracują za śmieszne pieniądze, to liczą się miejsca pracy i wpływy z podatków. O nadużyciach cicho sza.
Nie bez znaczenia jest słabsza niż w krajach starej Unii pozycja polskich związków zawodowych.
– Na zachodzie związki zawodowe są szanowane, a nie traktowane jak banda złodziei i krzykaczy. W niektórych krajach przynależność do jakiegoś związku jest obowiązkowa. To daje siłę. Każde wykroczenie przeciw prawom pracowniczym jest surowo karane – wskazuje szef „S” w Roland International Polska. Zachodni właściciele wykorzystują też niski poziom wykształcenia części kadry kierowniczej.
Remigiusz Ładowski: – W niektórych firmach, takich jak moja, na stanowiska kierownicze są zatrudniani ludzie nawet po zawodówkach, którzy są w jakiś tam sposób kreatywni i mają żyłkę przywódczą. Takim człowiekiem można jednak łatwo sterować, bo jeśli on dostaje pieniądze większe niż normalnie powinien zarabiać, biorąc pod uwagę jego kwalifikacje, to będzie szedł po trupach. Jeśli dyrektor coś na zebraniu podpowie, to zaraz mu się lampka zapali i pomyśli: „No tak, zaplusuję u szefa!”. I potem podkręca ludziom śrubę.
A może być inaczej
Są jednak przykłady pozytywne, np. Volkswagen Poznań. – Nie powiedziałbym, że na zachodzie jest wspaniale, a tylko w Polsce pracowników się wykorzystuje. Przykładem tego, że z pracownikami można i warto rozmawiać, jest nasza firma. W całym koncernie obowiązuje tzw. kultura Volksawagena. Owszem, zdarzają się drobne uchybienia, ale nie mamy do czynienia z bezpardonowym łamaniem prawa pracy – podkreśla Stefan Przybyszewski, szef „S” w Volkswagen Poznań. – Volkswagen nie może pozwolić sobie np. na niewypłacanie pensji, bo stara się być najlepszym pracodawcą. Żeby zasłużyć sobie na takie miano, trzeba spełnić szereg kryteriów. n
m.chudkiewicz@tygodniksolidarnosc.com
Dziki Zachód
Rozmowa z dr. Marcinem Zarzeckim, socjologiem z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie
– Dlaczego zachodnie firmy, które w swoich krajach przestrzegają przepisów prawa pracy, w Polsce wykorzystują pracowników?
– Wiele zależy od tego, czy są to firmy z kapitałem zagranicznym, czy też korporacje zagraniczne otwierające na terenie Polski filie produkcyjne, usługowe lub biurowe. Ich forma prawnego i własnościowego działania na rynku rzutuje na podejście do przestrzegania praw pracowniczych. Firmy, które wyłącznie udzielają wsparcia inwestycyjnego polskim podmiotom gospodarczym, raczej starają się przestrzegać polskiej kultury prawnej w zakresie ochrony pracowników. I tutaj pojawia się kluczowy problem: polski system zabezpieczenia pracownika jest bardziej liberalny, niż funkcjonujący w krajach rozwiniętego kapitalizmu. Dlatego zachodni właściciele wykorzystują lukę prawną, żeby choć zabezpieczyć się przed włączeniem do dialogu pracowników jako potencjalnego partnera, który mógłby ograniczać ich cel - osiągnięcie jak największego dochodu. Inaczej kwalifikowałbym duże korporacje zachodnie, które otwierają swoje filie na terenie Polski. Co jest przyczyną ich inwestycyjnego zaangażowania? Po pierwsze ekspansja rynkowa i możliwość alokacji kapitału w kraju o taniej sile roboczej. Po drugie dosyć korzystne przepisy fiskalne i socjalne warunki zatrudnienia. Część normalnych w krajach anglosaskich uposażeń socjalnych tutaj nie istnieje. A więc po prostu decydenci tną koszta, jeśli mają taką możliwość prawną. W jakiś sposób Polska kulturowo i ekonomicznie nadal jest traktowana jako poligon doświadczalny wielkich firm. To smutna prawda, mimo że po transformacji rynkowej jesteśmy już 20 lat. Z punktu widzenia rozwiniętych rynków i potężnych korporacji czy inwestorów zagranicznych Polska nadal jest poletkiem doświadczalnym dzikiego kapitalizmu. To sprawia, że tutaj firmy próbują wykorzystywać luki, niedookreślenia i miazmaty w prawodawstwie, dążąc do zwielokrotnienia zysku ekonomicznego.
– Dlaczego tu sobie mogą na to pozwolić?
– Dlatego, że w ich krajach opinia publiczna jest wrażliwa na problemy związane z rynkiem pracy i zatrudnieniem. Po drugie w rozwiniętych kulturach rynkowych istnieje publiczna i prywatna sieć systematycznie monitorująca działania firm. Taki nadzór jest dość efektywny. W Polsce zaś istnieją tylko jego zalążki. W jakiś sposób 20 lat po transformacji polski rynek nadal zawiera w sobie brutalne cechy dzikiego kapitalizmu, nie zaś rozwiniętego cywilizowanego systemu wolnorynkowego.
Firmy wchodzące na nasz rynek pragną za wszelką cenę redukować lub likwidować koszty dodatkowe. Uważają, że mogą sobie na to pozwolić właśnie w rynkowym trzecim świecie. Kto usłyszy tak naprawdę głos pracowników wielkiej firmy, pracowników z kraju rozpoznawalnego za pośrednictwem kilku symboli historycznych?
– Co ma zrobić człowiek zatrudniony w korporacji, nazwijmy ją ponowoczesnej, gdzie nikt nie chce z nim rozmawiać o jego problemach?
– To problem natury praktycznej i normatywnej. Taki człowiek czuje się – na tym zresztą polega działanie korporacji – jak mały trybik w wielkiej machinie. Zapomina jednak, że czasem jeden trybik może zastopować działanie całego złożonego mechanizmu. Faktycznie, do kogo ma się zwrócić? Zazwyczaj jawi się sam sobie jako jednostka przeciwstawiona wielkiej strukturze, dysponującej rzeszami prawników czy zabezpieczeniami pozaprawnymi. I ma rację. Z drugiej strony istnieje multum przypadków, kiedy taka jednostka, jeden człowiek, przeciwstawiając się wielkiej korporacji, zwyciężał. Trudno zwyciężyć samotnie, dlatego należy nawiązać kontakt z organizacjami walczącymi o prawa pracownicze, takimi jak związki zawodowe.
Maciek Chudkiewicz, www.tygodniksolidarnosc.com

Najnowsze od Super User
- Lokal do wynajęcia w budynku Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność"
- Solidarność Pokoleń - festyn rodzinny z okazji 35. rocznicy powstania NSZZ Solidarność
- Harmonogram obchodów 35. rocznicy powstania NSZZ Solidarność
- Historia
- 2. Konstruktywny Dialog III – wzmocnienie potencjału instytucjonalnego NSZZ „SOLIDARNOŚĆ”