Logo
Wydrukuj tę stronę

Ostatni zgasi światło

Ostatni zgasi światło

Jak mówią mieszkańcy Opatowa – zostaną tylko miejskie firmy. To czarny scenariusz po upadku zakładów odzieżowych Collar Textil.

6 stycznia. Opatów zasypany śniegiem. Zimno. W mieście cisza, ale w zakładach Collar Textil jak w ulu. Na krzesełkach poustawianych w hallu siedzi kilkadziesiąt kobiet. Rozmawiają, piją herbatę, wypełniają jakieś dokumenty. Dzwonią do mężów pytać o NIP i PESEL. To pisma o anulowanie opłaty sądowej za złożenie wniosku o ogłoszenie upadłości zakładu. Żeby sąd zwolnił je z tej opłaty, wynoszącej 6 tys. zł, muszą wykazać, że są biedne. Ale z tym raczej nie będzie problemu. Później przekażą wszystkie dokumenty do prawniczki, która zajmuje się sprawą z polecenia posła Przemysława Gosiewskiego.
 5 stycznia był ostatnim dniem głodówki. Prowadziły ją przez tydzień dwie pracownice i przewodniczący zakładowej Solidarności Krzysztof Chałupczak. Jednej z kobiet przerwanie protestu nakazał lekarz.
 – Moja koleżanka już ledwo się trzymała, ja dwa dni byłem na kroplówce. Prosiłem ją, żeby przerwała głodówkę, mówiłem, że ja jeszcze wytrzymam. Ale powiedziała, że jak ja nie przerwę, to ona też nie – relacjonuje Chałupczak.
 Podczas spotkania Wojewódzkiej Komisji Dialogu Społecznego w Kielcach wojewoda i „wszyscy święci” obecni na spotkaniu zadeklarowali, że będą apelować do sądu i prokuratury o jak najszybsze ogłoszenie upadłości, które umożliwi wypłacenie pracownikom Collara chociaż części wynagrodzeń. Będzie to możliwe dzięki środkom z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych.
 Do Kielc z zakładu pojechał cały autobus. 40 kobiet i szef Solidarności. Stosunek liczby kobiet do mężczyzn w zakładzie zawsze był taki. Na kilkaset szyjących koszule pań w zakładzie pracowało kilkunastu facetów. Ochroniarze, mechanicy, elektrycy, hydraulicy. No i dyrektor.
 W Kielcach, gdzie stawili się parlamentarzyści, wojewoda, przedstawiciele inspekcji pracy oraz pracownicy ustalono po 1,5 godzinie, że informacja o sytuacji w Opatowie trafi do komisji trójstronnej. Pracownicy nie ukrywają, że liczyli na więcej, ale jak sami mówią: dobre i to.
 
Zaczęło się w grudniu

10 grudnia, o piątej rano, pod zakład podjechał tir. W firmie był wtedy tylko ochroniarz. Ci, co przyjechali, przedstawili dokumenty i zaczęli pakować część sprzętu na ciężarówkę. Robili to w takim pośpiechu, że po prostu odcinali kable i wrzucali maszyny na pakę. Ochroniarz zadzwonił po szefa Solidarności. Obaj uznali, że to jakaś grubsza sprawa. Wezwano policję. W międzyczasie do zakładu zaczęły przyjeżdżać zdenerwowane kobiety. Wiedziały, że jeśli maszyny znikną, to ich szanse na odzyskanie pieniędzy dramatycznie spadną. Policja, która przyjechała na miejsce, stwierdziła nieprawidłowości w fakturach. Wstrzymała wywóz sprzętu, nakazała rozładowanie tira. Sprawą zainteresowała się prokuratura.
 Policja musiała przeprowadzić inwentaryzację sprzętu. Dziewięciu policjantów przez kilka dni spisywało wszystko, co było w zakładzie. Sąd wyznaczył też biegłych z radomskiego Łucznika, aby wycenili znajdujące się w fabryce maszyny. W firmie stawił się w końcu dyrektor i jego zastępczyni. Zdesperowane pracownice nie chciały ich wypuścić, bojąc się utraty maszyn. Dlatego dyrektor napisał oświadczenie, w którym zobowiązał się, że pozostanie na terenie zakładu do czasu, kiedy likwidator majątku złoży wniosek o upadłość. Ale media wyczuły sensację i napisały – w firmie przetrzymywany jest dyrektor.
 Wydarzenia, które rozegrały się bladym świtem były dla pracowników sygnałem – trzeba pilnować zakładu. I do dziś „okupują” go dzień i noc. Pierwotnie zakładali, że siedzieć w nim będą do momentu ogłoszenia przez sąd upadłości firmy. Ale już dziś wiadomo, że muszą zostać dłużej. Do kiedy – tego nie wiadomo. Dużo zależy teraz od likwidatora, który, jak się okazuje, został właścicielem spółki.
 
Naczynia połączone

Jaka przyszłość czeka miasto, w którym upada największy i praktycznie jedyny zakład przemysłowy? Szklana kula i wróżka nie jest do tego potrzebna – dobrze nie będzie.
 Zakład Wólczanki powstał w Opatowie w latach 60. Zbudowano, jak to wówczas czyniono, bez oglądania się na energooszczędność i podobne „drobiazgi” moloch, który zatrudniał tysiące kobiet. Dziś, jak przyznaje sama burmistrz, znalezienie inwestora zainteresowanego takim molochem będzie praktycznie niemożliwe. Szansę upatruje w małych firmach, które będą podnajmować część hal, np. zakładach stolarskich. Budynek i ziemia są własnością gminy, zakład je dzierżawi.
 Wólczanka sprzedała zakład. Teraz jako Collar Textil jest zarejestrowany w Krakowie. W ostatnim czasie fabryka szyła koszule sprzedawane za 13 zł (a w sklepach kosztujące ponad 200 zł).
 Zakład płacił podatki w Krakowie. A w Opatowie jest tylko jeszcze jedna duża firma, zatrudniająca niecałe 100 osób. To Glaverbel Szkło-Glav Sp. z o.o. Zajmuje się produkcją szkła, m.in. szyb samochodowych. Z czego więc będzie żyło miasto?
 – Teraz w mieście zostanie już tylko szpital, gmina, powiat, straż pożarna i policja. Wszystko państwowe – mówi mąż jednej z okupujących zakład kobiet.
 Krzysztof Chałupczak prognozuje, że Opatów nie będzie już siedzibą starostwa: – Jak tak dalej pójdzie i sytuacja się będzie rozwijała tak szybko, to podejrzewam, że i starostwo zniknie z Opatowa. I nie będzie tutaj powiatu.
 A liczba mieszkańców gminy cały czas maleje. W roku 2000  było ich prawie 7300. Dziś 6900 osób. Czy upadek fabryki przyczyni się do upadku miasta? Niestety, jest to bardzo prawdopodobne.
 
Wizyta w urzędzie

Kilkanaście minut po naszym przyjeździe do zakładu okazało się, że z wizytą do burmistrz Opatowa wybierają się reprezentanci załogi i grupa związkowców z Inicjatywy Pracowniczej, którzy nie mają swoich członków w Opatowie, ale przyjechali wesprzeć walczące o swoje prawa kobiety. Chwilę trwało szukanie kamery. Związkowcy uznali bowiem, że gdy wszystko jest filmowane, inaczej się z ludźmi rozmawia. Ruszyliśmy. Opatów prawdopodobnie rzadko widuje takie kolorowe, kilkunastoosobowe pochody z flagami, więc mieszkańcy przystawali zainteresowani. Sekretarz burmistrz Krystyny Kielisz zachował zimną krew, widząc silną grupę proszącą o spotkanie z jego przełożoną. Nie trzeba było czekać długo.
 – Ale tu ciepło. Dużo przyjemniej niż u nas – mówiły kobiety po wejściu do siedziby pani burmistrz.
 Grupa, która wybrała się do urzędu, nie spodziewała się łatwych rozmów. Byli więc nieco zdziwieni, gdy załatwili wszystko, z czym przyszli. Burmistrz zgodziła się kupić pracownikom telefon komórkowy, aby do zakładu można się było dodzwonić, bo firmie odcięto telefony. Krystyna Kielisz zadeklarowała też pomoc przy rozwiązaniu problemu z ogrzewaniem. Cały ogromny budynek przestał być ogrzewany jeszcze wtedy, gdy w zakładzie trwała praca. Zabrakło pieniędzy na paliwo do kotłowni. Kobiety szyły koszule w kurtkach i rękawiczkach. W końcu, kiedy przyszły silne mrozy, lód rozsadził rury. Część zakładu została zalana. Teraz pracownice siedzą w jednym miejscu, drzwi do innych pomieszczeń są pozasłaniane szmatami i kartonami. Grzeją się piecykiem zasilanym z butli gazowej, gaz wykorzystują też do gotowania wody. Schodzi jedna butla dziennie. Napełnienie kosztuje 37 zł, ale protestujących na to nie stać. Burmistrz obiecała, że dostarczy do zakładu 15 butli. Wystarczy przynajmniej do czasu ogłoszenia upadłości.
 
Nadzieja nie gaśnie

Pół godziny po powrocie delegacji do zakładu przywieziono pierwszą butlę. Kobiety nie kryły zadowolenia, choć wcześniej nie wypowiadały się zbyt dobrze o pani burmistrz.
 Krystyna Kielisz nie startowała z listy żadnej partii, ale prawie udało się jej być kandydatką PO. Dopiero w ostatniej chwili ktoś przypomniał, że za komuny była pierwszym sekretarzem partii w Opatowie. I wtedy wyleciała z listy – przypomina jedna z kobiet.
 Kiedyś burmistrz pracowała w ich zakładzie. Choć dziś zastrzega: – Nie pracowałam w Collar Textil, tylko w Wólczance. I to w czasach, gdy w koszule szyło tam prawie dwa tysiące kobiet.
 Kobiety, nie opuszczające od tylu dni zakładu, wiedzą, czego chcą. Zapowiadają walkę do końca. Są zdeterminowane – muszą odzyskać swoje pieniądze. Nadzieję przynoszą im kolejne, małe zwycięstwa, jak podłączenie telefonu czy przywrócenie prądu. 1 stycznia zakład energetyczny, mimo apeli Solidarności, odłączył prąd. Przyczyna była oczywista – niezapłacone rachunki. Prądu nie było do 6 stycznia. Kobiety siedziały bez światła, elektryczny piecyk przemienił się w zbędny, nikomu niepotrzebny sprzęt. W końcu starostwo powiatowe zdecydowało się wziąć na siebie koszty podłączenia i przesyłu prądu do zakładu.
 
Szemrane towarzystwo

Prokuratura Rejonowa w Opatowie postawiła likwidatorowi firmy Jerzemu R. zarzut wyprzedaży majątku po zaniżonej cenie. Chodzi o sprzedaż maszyny kreślącej wzory koszul (wartej ok. 30 tys. zł) za 200 zł. Maszyna trafiła niedaleko.
 – Kupiła ją była dyrektor zakładu, która kręciła się po nim nawet wtedy, gdy już nie pracowała w Opatowie, a otwierała swoją firmę w Ostrowcu Świętokrzyskim – mówi jedna z pracownic.
 Kim jest likwidator? Pracownicy Collara są przekonani, że Jerzy R. nie ma wobec nich dobrych intencji. Mówią, że zajmuje się przejmowaniem zadłużonych spółek, a następnie ich likwidacją. I rzeczywiście, wystarczy wpisać jego nazwisko w wyszukiwarkę internetową, aby znaleźć ogłoszenia następującej treści: „Kupię zadłużoną spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością oraz spółkę akcyjną. Notarialne odkupienie udziałów lub akcji. Zmiana zarządu. Możliwość zmiany nazwy i siedziby. Zgłoszenie zmian do KRS. Doradztwo i pełna obsługa prawna. Prawne przejęcie zobowiązań”. Dalej jest numer telefonu i adres strony internetowej. Według pracowników likwidator jest obecnie właścicielem spółki. Wszystko więc dzieje się zgodnie z procedurą opisaną na stronie internetowej Jerzego R., któremu ponoć udało się zlikwidować już 196 firm.
 Z serwisów internetowych można dowiedzieć się też ciekawych rzeczy o ostatnim prezesie firmy Marku Stanisławczyku. Jest obecnie prezesem w 13 spółkach. Wcześniej był jeszcze w kilkudziesięciu. A ma 29 lat.
 
Upadek na urodziny

19 stycznia 2010 roku 63 lata skończy Leszek Balcerowicz. I jest chyba chichotem historii, że właśnie w jego urodziny może zapaść decyzja o ogłoszeniu upadłości zakładów odzieżowych Collar Textil. Decyzja, której nie mogą się doczekać pracownicy dawnej Wólczanki. Tylko wyrok Sądu Rejonowego i Sądu Gospodarczego w Kielcach pozwoli odzyskać im część pieniędzy, których nie widzieli od czerwca zeszłego roku. Dziś nie liczą już na nic więcej.

Maciek Chudkiewicz, Tygodnik Solidarność, fot. Tomasz Gutry

Apel o pomoc dla pracowników Collar Textil

Copyright © NSZZ "Solidarność" • Wszelkie prawa zastrzeżone
Projekt i wykonanie Microworks

Komisja Krajowa NSZZ "Solidarność" wykorzystuje na swoich stronach pliki cookie. Jeżeli nie zmienisz domyślnych ustawień swojej przeglądarki będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Więcej informacji.