Położyli służbę zdrowia
- Napisał Super User
- Kategoria: Archiwalne
- Czytany 861 razy
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
Szpitale przestały wykonywać planowe świadczenia, bo nie dostają z NFZ pieniędzy za te, które nie były zakontraktowane. Pracownicy skarżą się na zbyt niskie płace, a pacjenci – na brak pomocy. Zdaniem związkowców służba zdrowia osiągnęła w Polsce stan krytyczny.
- Mamy taką sytuację: szpital wykorzystał wszystkie pieniądze z umów z NFZ. Minister Zdrowia najpierw powiedziała, że nie będzie płacić za te ponadlimitowe świadczenia, potem, że zapłaci za ratujące zdrowie i życie, teraz mówi już tylko o tych ratujących życie. Tylko jeżeli przychodzi do mnie pacjent i mówi, że czuje ból w okolicy mostka, to proszę mi powiedzieć, jak ja, nie badając go, mogę się dowiedzieć, czy ma niegroźnie złamane żebro, czy zawał? - pyta Jacek Sałkowski, lekarz pracujący w Szpitalu Praskim w Warszawie.
Szpitale już nie leczą
W państwowym systemie służby zdrowia pieniędzy jest mało, a ma ich być jeszcze mniej. W tym roku na koszty świadczeń medycznych NFZ wyda prawdopodobnie ok. 57, 314 mld zł. Projekt budżetu NFZ na przyszły rok ma być pierwszy raz od kilku lat niższy. Wpływy do NFZ mogą być niższe nawet o ponad 1,5 mld zł w stosunku do tego roku.
Sytuacja w szpitalach wygląda dramatycznie. NFZ przestał płacić za usługi, które nie zostały zakontraktowane. Efekt jest taki, że pacjentom odmawia się przeprowadzania świadczeń medycznych, na przykład operacji, bo limity opłacane przez NFZ na ten rok wyczerpały się. Wyjątkiem są te świadczenia, dzięki którym ratuje się życie pacjenta.
- Jako lekarz z trzydziestoletnim stażem mogę powiedzieć na pewno, że granica między stanem zagrożenia zdrowia, a stanem zagrożenia życia jest nieraz bardzo cienka. I kiedy przychodzi do nas pacjent, nie możemy myśleć o tym, czy są pieniądze, czy nie, i czy mamy do czynienia z zagrożeniem życia czy zdrowia, ale musimy mu pomóc – przekonuje Jacek Sałkowski.
Pacjenci, którzy nie otrzymują pomocy, coraz częściej reagują agresją w stosunku do pracowników szpitala. - Ich nie interesuje, jak działa system. Swoje emocje wyładowują na pani w rejestracji czy lekarzu, którego spotykają w szpitalu – twierdzi Sałkowski.
Zdesperowani pracownicy medyczni z Regionu Śląsko-Dąbrowskiego Solidarności zorganizowali w tej sprawie 4 listopada pikietę pod Ministerstwem Zdrowia. Związkowcy domagali się przede wszystkim zapłaty za świadczenia medyczne i przekonywali o konieczności pomocy chorym jak najszybciej. „Im później pacjent trafia do szpitala, tym więcej kosztuje jego leczenie” - mówiła podczas manifestacji Małgorzata Grabowska, przewodnicząca „S” Pracowników Ochrony Zdrowia w Zawierciu.
Związkowcy ze Śląska otrzymali obietnicę pomocy. Ale inne regiony wciąż są w fatalnej sytuacji. Ich długi sięgają nawet kilkuset milionów zł.
Przepaść płac
NFZ broni się mówiąc, że dotąd udawało się płacić za świadczenia dzięki rezerwom nagromadzonym przez NFZ, a one kończą się z powodu coraz wyższych cen. Nieoficjalnie jednak w kręgach zbliżonych do kierownictwa Funduszu istnieje przekonanie, że to nie brak pieniędzy jest największą bolączką NFZ, ale niewłaściwy ich podział.
Zdaniem lekarzy niewłaściwa jest polityka NFZ w stosunku do szpitali. Jedne bowiem wykonują wiele świadczeń i w pewnym momencie nie mieszczą się w limitach ustalonych z NFZ, a inne, często w dużych miastach, wykonują głównie świadczenia nisko opłacane i w efekcie nie wyrabiają limitów. Zdaniem lekarzy brak pieniędzy wypaczył ideę, aby za pacjentem szły pieniądze. Bo teraz, gdy funduszy zabrakło, te szpitale, które wykonują najwięcej świadczeń, mają największe zadłużenie.
- My, w szpitalu Praskim, mamy jeszcze jeden problem. Duży odsetek pacjentów zgłaszających się do nas to osoby nieubezpieczone. Pomagamy im, a potem nie dostajemy za tą pomoc pieniędzy z NFZ. Dlatego nie dziwi mnie jedna z taktyk szpitali, polegająca na wyłączaniu się z systemu ostrych dyżurów. Bo w ten sposób ogranicza się grono osób nieubezpieczonych – twierdzi Jacek Sałkowski. I dodaje, że w tym roku przybyła olbrzymia liczba osób, które straciły pracę, a zaraz potem ubezpieczenie zdrowotne. I trudno ich karać za brak ubezpieczenia, nie udzielając im pomocy.
Nieoficjalnie pracownicy NFZ mówią o tym, że przez lata zaniedbano płace lekarzy, a teraz bardzo szybko poszły one w górę i pochłonęły nadmiar pieniędzy.
O dysproporcjach w płacach między lekarzami a resztą pracowników medycznych mówi dobitnie Maria Ochman, przewodnicząca Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ Solidarność. - Nie może być tak, iż pracownik medyczny z wyższym wykształceniem często przez miesiąc zarabia tyle, ile lekarz podczas jednego dyżuru. – twierdzi przewodnicząca. Wyrównanie dysproporcji w płacach pracowników medycznych to jeden z najistotniejszych postulatów Solidarności Sekretariatu ochrony Zdrowia.
Musi się opłacać
W 2007 roku Donald Tusk obiecywał podczas kampanii wyborczej, że szpitali prywatyzować nie będzie. Dziś uważa, że gdyby udało się ten proces przeprowadzić, byłoby to jedno z największych osiągnięć jego rządów. A minister zdrowia Ewa Kopacz przekonuje: „działanie szpitali jako placówek publicznych to formuła, która się przeżyła. Nie zapewnia wystarczającego nadzoru właścicieli”.
W Polsce jednak obowiązuje prawo równego dostępu do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych, o czym mówi art. 68 Konstytucji. A szpitale prywatne nie muszą tego obowiązku spełniać. I, zdaniem związkowców nie będą, kiedy nie będzie im się to opłacało.
Sytuację służby zdrowia i wskazania, jak należy ją zmienić opisano w stanowisku tegorocznego Krajowego Zjazdu Delegatów. Napisano tam: „Pacjent staje się coraz bardziej zagubiony, mając poczucie, że jest zbędnym ogniwem w odhumanizowanym systemie”. Zdaniem związkowców to właśnie pacjenci najbardziej ucierpią na prywatyzacji szpitali.
Dlatego pracownicy ochrony zdrowia należący do Solidarności domagają się utworzenia szpitali publicznych. Miałyby one posiadać gwarancję umowy z NFZ, umożliwiającą hospitalizacje regionalne, a także te wysokospecjalistyczne – na poziomie krajowym.
Aby jednak unormować sytuację, służbie zdrowia potrzebny jest silny zastrzyk finansowy. Rozwiązaniem mogłoby być podniesienie składki na ubezpieczenie zdrowotne. Zdaniem związkowców bowiem, mimo zaciskania pasa, nie uda się zdobyć wystarczającej liczby pieniędzy dzięki oszczędnościom wewnątrz systemu służby zdrowia.
O podwyżkę składki o 0,25 proc. prezes NFZ, Jacek Paszkiewicz, zabiegał już w lipcu. - Nie podzielam tego poglądu – powiedział wówczas premier Tusk. Dziś Minister Zdrowia Ewa Kopacz mówi, że podwyższenie składki byłoby „karaniem pacjentów”. Ale poważnie rozważa wzięcie kredytu przez prezesa NFZ, jeśli w Funduszu zabraknie pieniędzy. A to zdaniem pracowników zdrowia uderzyłoby w pacjentów bardziej.
Chorzy płacą podwójnie
Konstytucyjne prawo równego dostępu do świadczeń zdrowotnych jest, zdaniem związkowców, łamane także wobec mieszkańców Domów Pomocy Społecznej. Obecnie jest w Polsce ok. 820 takich placówek. Ich mieszkańcy otrzymują opiekę pielęgniarską głównie z pieniędzy, które sami płacą za pobyt w DPS-ie.
- Mieszkańcy płacą za dom określoną kwotę, ale jednocześnie płacą także składkę na NFZ. Płacą więc dwa razy za to, co powinno im się zapewnić w ramach ubezpieczenia zdrowotnego – przekonuje Waldemar Pawłowski, przewodniczący Krajowej Sekcji Pracowników Pomocy Społecznej „S”. - Dla NFZ to jest bardzo wygodna sytuacja, bo pozwala zaoszczędzić ogromne pieniądze, których potrzebują DPS-y.
Niekorzystna jest także sytuacja personelu medycznego tych placówek. Są oni traktowani jako osoby pracujące poza systemem ochrony zdrowia i tracą resortowe uprawnienia pracownicze w odniesieniu do godzin pracy oraz wysokości płac.
Obradująca w ubiegłym tygodniu Rada Krajowa Sekcji Zdrowia NSZZ „S” podkreśliła, że oczekuje od rządu zaprzestania pozorowania działań i wzięcia przez niego odpowiedzialność za zdrowie Polaków.
- Przecież ten system wali się od kilku lat. Widać to szczególnie pod koniec roku. Ale takiego bałaganu, jak teraz, jeszcze nie było – twierdzi Jacek Sałkowski. Pracownicy służby zdrowia podkreślają, że bez stanowczych działań rządu, w 2010 roku polski system zdrowia może ulec całkowitej katastrofie.
Bezradność rządzących
Rozmowa z Marią Ochman, przewodniczącą Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ Solidarność:
- Sytuacja służby zdrowia wciąż się pogarsza. Premier Tusk twierdzi, że wyjściem może być prywatyzacja szpitali.
- W kampanii 2007 roku Donald Tusk, dementując wypowiedzi Sawickiej, ujawniającej zamiar prywatyzacji szpitali przez rząd, deklarował, że nie będzie ich przekształcał w placówki niepubliczne. Teraz premier mówi, że największym sukcesem będzie, jeśli przekształci się je w placówki niepubliczne. Te dwa lata pokazały, że to Beata Sawicka, a nie premier, wypierając się tych planów, miała rację.
W żadnym europejskim kraju nie ma całkowicie sprywatyzowanej służby zdrowia. Takie przekształcenie ograniczyłoby dostępność do świadczeń zdrowotnych – bowiem w prywatnych placówkach liczy się przede wszystkim dodatni wynik finansowy. Polska jest krajem o najniższych nakładach na ochronę zdrowia, a kryzys ekonomiczny dodatkowo spowodował, że część zabiegów i świadczeń jest stanowczo zbyt nisko wyceniona. Prywatnym placówkom nie opłaca się ich wykonywać. A znaczna część tych świadczeń to świadczenia ratujące życie pacjentom. Spółki prawa handlowego, w które premier chce przekształcić szpitale, poddawane są grze rynkowej. W sytuacji niedofinansowania, zadłużonym grozi upadłość. Tymczasem we wciąż jeszcze obowiązującym prawie zakład opieki zdrowotnej został uznany za placówkę, która upaść nie powinna, właśnie ze względu na misję ratowania życia i zdrowia obywateli. Dlatego Solidarność w trosce o bezpieczeństwo państwa, konsekwentnie nie godzi się na te przekształcenia.
- Ale dziś w państwowych placówkach i tak brakuje pieniędzy na świadczenia. Za chwilę może zabraknąć ich nawet na te ratujące życie pacjentom.
Dla nas to, co się obecnie dzieje, to finansowa zapaść systemu. Obecną sytuację służby zdrowia można porównać do pacjenta, który jest w stanie bezpośredniego zagrożenia życia. Dlatego potrzebna jest szybka decyzja o podniesieniu składki na ubezpieczenie zdrowotne. Premier w czasie obrad białego szczytu złożył obietnicę – a dzisiaj wyraźnie widać, że odcina się od tamtych zobowiązań. W zamian proponuje, aby NFZ wziął kredyt. Przypominam, iż podobny kredyt został zaciągnięty na początku funkcjonowania Kas Chorych. Później dopiero okazało się, jak wielkim stał się on ciężarem dla finansowania systemu, mimo iż udzielił go budżet państwa. Jeśli dziś Fundusz się zadłuży, to najprawdopodobniej w banku komercyjnym i koszty spłaty oraz obsługi uderzą i tak nas wszystkich po kieszeni, a więc mówienie przez premiera, że nie chce obciążać zwiększaniem składki „biednych Polaków zmagających się z kryzysem”, jest czysta hipokryzją. Mamy kryzys i ceny środków i usług medycznych znacznie wzrosły. Dlatego podniesienie składki jest konieczne. Postulujemy jednak, aby równocześnie ujednolicono sposób naliczania wysokości składki, tak, aby zrównać wszystkich płatników wobec prawa.
- Postulat podniesienia składki na fundusz zdrowotny znalazł się w październikowym stanowisku KZD w sprawie służby zdrowia. Ale są tam też inne postulaty. Z czego one wynikają?
- Stanowisko zjazdu to fotografia rzeczywistości. Wskazujemy w nim też działania, które niezwłocznie trzeba podjąć. To m.in. oprócz wcześniej wspomnianej podwyżki składki, wprowadzenie jednolitego elektronicznego systemu Rejestracji Usług Medycznych, kas fiskalnych, oraz transparentnej polityki lekowej. Należy też niezwłocznie zahamować niekontrolowany proces przekształceń własnościowych, które mogą prowadzić do zagrożenia państwa.
- Jak wygląda sytuacja pracowników służby zdrowia?
- Problem, który znacznie pogłębił się z ciągu ostatnich dwóch lat, to rażące rozwarstwienie wynagrodzeń między lekarzami, a resztą pracowników medycznych. Takiej przepaści, jak za rządów premiera Tuska, wcześniej nie mieliśmy. Nie może być tak, iż pracownik medyczny z wyższym wykształceniem często przez miesiąc zarabia tyle, ile lekarz podczas jednego dyżuru. Brakuje w tej kwestii uregulowań prawnych. I tu ponownie rząd odsuwa od siebie problem i zrzuca ciężar jego rozwiązania na dyrektorów szpitali. Wiele decyzji premiera Tuska i minister Kopacz budzi wątpliwości. Wydarzenia ostatnich dni obnażyły bezradność rządzących wobec zagrożenia epidemią grypy. Chaos i brak skutecznych działań pogłębiają w społeczeństwie poczucie zagrożenia. Solidarność mocno podkreśla, iż szczególnie karygodny jest w sytuacji epidemii brak zabezpieczeń pracowników medycznych, ratujących z narażeniem własnego życia, zdrowie i życie pacjentów. Życie zweryfikowało, co warte są obietnice premiera i jego ministrów. Obyśmy tylko nie zapłacili za to ceną naszego zdrowia i życia.
Barbara Doraczyńska
Ten i inne artykuły w najnowszym wydaniu Tygodnika Solidarność

Najnowsze od Super User
- Lokal do wynajęcia w budynku Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność"
- Solidarność Pokoleń - festyn rodzinny z okazji 35. rocznicy powstania NSZZ Solidarność
- Harmonogram obchodów 35. rocznicy powstania NSZZ Solidarność
- Historia
- 2. Konstruktywny Dialog III – wzmocnienie potencjału instytucjonalnego NSZZ „SOLIDARNOŚĆ”