Wniosek o stwierdzenie niezgodności ustawy z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej
- Kategoria: Trybunał Konstytucyjny
Przewrócone krzesło, zmięty koc opadający z łóżka, zrozpaczone kobiety w nocnych strojach. W głębi, już za progiem uchylonych drzwi, młody mężczyzna z rękami związanymi z tyłu. Widać, że jest wyprowadzany pod bronią – zza jego lewego ramienia wyłania się sołdacki bagnet. Tę dramatyczną scenę uwiecznił dziewiętnastowieczny malarz Artur Grottger na słynnym do dziś rysunku „Branka”, ukazującym przymusowy pobór Polaków do rosyjskiego wojska. Brutalna akcja była realizacją wcześniejszej instrukcji, nakazującej pozbycie się osób mogących doprowadzić do „zakłócenia porządku publicznego”.
Podobne sceny jak te z roku 1863 rozgrywały się w Polsce ponad wiek później. Nocą z 12 na 13 grudnia 1981 r. ekipy milicyjno-esbeckie też przychodziły na ogół po młodych mężczyzn, choć zdarzało się na przykład, że internowano oboje małżonków – jak choćby Andrzeja i Joannę Gwiazdów z Trójmiasta. Zatrzymywano – tak jak przed Powstaniem Styczniowym – według przygotowanych wcześniej imiennych list. W wielu przypadkach demolowano zarazem mieszkanie: przewracano meble, rozrywano pościel; inaczej niż u Grottgera, nie oszczędzano nawet książek. Do podpisania podsuwano decyzję o internowaniu – z frazesami o zagrożeniu „porządku publicznego”. Nie było już bagnetów, ale funkcjonariusze mieli przy sobie broń palną, pałki, łomy. Na twarzach domowników, tak jak w roku 1863, malowały się przerażenie i rozpacz. Ci, których zabierano, niekiedy spodziewali się najgorszego – że zostaną rozstrzelani w lesie albo wywiezieni na Sybir.
Branka, którą 40 lat temu uruchomił Wojciech Jaruzelski – I sekretarz KC PZPR, premier PRL i minister obrony narodowej – okazała się skuteczniejsza niż ta dziewiętnastowieczna. Już pierwszej nocy stanu wojennego internowano w całej Polsce ponad 3 tys. osób. Wkrótce ich liczba zbliżyła się do 10 tys. Byli w tym gronie działacze Solidarności (m.in. większość jej liderów) i NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”, doradcy związkowi, osoby aktywne w organizacjach opozycyjnych lub choćby niezależnych. Tym samym w wojnie polsko-jaruzelskiej – jak bywa nazywany stan wojenny – władze już w pierwszej dobie zapewniły sobie istotną przewagę.
Nie znaczy to, że machina uruchomiona przez komunistycznych generałów zadziałała perfekcyjnie. Internowania uniknęli m.in. tacy działacze Solidarności, jak Bogdan Borusewicz, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Bogdan Lis, Kornel Morawiecki, Zofia i Zbigniew Romaszewscy. Na wysokości zadania stanęło w tym trudnym momencie wielu związkowców znajdujących się wcześniej w drugim i trzecim szeregu. To oni – pod nieobecność internowanych lub ukrywających się liderów – starali się organizować strajki w pierwszych dniach stanu wojennego (najdłuższy, podjęty w Kopalni Węgla Kamiennego „Piast”, skończył się 28 grudnia 1981 r.). Szybko pojawiły się też „antysocjalistyczne” napisy na murach, drukowane potajemnie ulotki i czasopisma. Próbowano w podziemiu odbudowywać struktury związkowe, a nawet koordynować ich działalność.
Opór społeczny po 13 grudnia był jednak zbyt słaby, by rzucić na kolana władze PRL. Fala strajków, które przetoczyły się przez polskie stocznie, kopalnie czy huty w pierwszych dniach stanu wojennego, nie była tak silna jak ta z sierpnia 1980 r., gdy partia komunistyczna poczuła się zmuszona do ustępstw. Nie spełnił się też scenariusz, który Jaruzelski sugestywnie kreślił wcześniej w rozmowie z sowieckim marszałkiem Wiktorem Kulikowem: wyjście robotników z zakładów pracy, demonstracje uliczne ogarniające cały kraj, dewastowane komitety partyjne. Różne czynniki złożyły się na taki stan rzeczy.
Na korzyść ekipy Jaruzelskiego działał niewątpliwie efekt zaskoczenia. Owszem, konflikt na linii rząd – Solidarność narastał i wśród związkowców nie brakowało głosów, że władze szykują się do siłowej konfrontacji. Do członków Komisji Krajowej Solidarności obradujących w Gdańsku 11 i 12 grudnia 1981 r. docierały wręcz sygnały o ruchach wojsk i milicji, wreszcie o zerwaniu łączności telefonicznej. Praktycznie do ostatniej chwili silne było jednak przekonanie, że komuniści nie odważą się podnieść ręki na dziesięciomilionowy związek. Pamiętano, że w ciągu poprzednich kilkunastu miesięcy już wielokrotnie były kreślone czarne scenariusze – aż po sowiecką interwencję w Polsce – ale ostatecznie rządzący zawsze robili krok w tył. Kalkulowano, że gdyby nawet tym razem mieli pójść na zderzenie, to władze związkowe schronią się w zakładach pracy, zostanie ogłoszony strajk generalny, a żołnierze prędzej przyłączą się do robotników, niż wystąpią przeciwko swym rodakom. I choć Solidarność sporządzała rozmaite instrukcje na wypadek strajków, stanu wyjątkowego czy nawet wejścia obcych wojsk, nie sposób mówić o drobiazgowych przygotowaniach.
Władze PRL do wprowadzenia stanu wojennego szykowały się zaś przez ponad rok – i dobrze wykorzystały ten czas. Od strony logistycznej wszystko wydawało się – jak pisał historyk Andrzej Paczkowski – „zapięte na ostatni guzik”. Na długo przed 13 grudnia były gotowe odpowiednie akty prawne, listy osób wytypowanych do internowania czy komisarzy wojskowych przewidzianych do przejęcia kontroli nad administracją państwową. Nie zaniedbano też propagandowego przygotowania gruntu. Telewizja, radio i prasa tygodniami przedstawiały kierownictwo Solidarności jako nieodpowiedzialnych awanturników, którzy strajkami doprowadzają gospodarkę do ruiny, a Polskę są gotowi pchnąć ku wojnie domowej. Na tym tle Jaruzelski miał się jawić jako odpowiedzialny przywódca, otwarty na kompromis, ale też gotowy działać zdecydowanie, gdy to konieczne dla ratowania narodu.
Trzeba przyznać, że ta narracja okazała się dość skuteczna. Jesienią 1981 r. wyniki sondaży opinii publicznej – zarówno tych rządowych, jak i prowadzonych przez Ośrodek Badań Społecznych Regionu Mazowsze NSZZ „Solidarność” – wskazywały na topniejące poparcie dla niezależnego związku. Wielu Polaków było znużonych ciągłą mobilizacją strajkową i myślało raczej o przetrwaniu ciężkiej zimy niż o kolejnych protestach. Nawet wśród związkowców z Solidarności tylko połowa podpisywała się w grudniu 1981 r. pod tezą, że „konfrontacja jest konieczna i nie ma już na co dłużej czekać, choćby nam od jutra przyszło ogłosić strajk generalny”.
Drakońskie prawo stanu wojennego dodatkowo zniechęcało do oporu. Część przedsiębiorstw i instytucji zmilitaryzowano – za uchylanie się od pracy groziła tam nawet kara śmierci! Zakazano zgromadzeń, strajków, manifestacji – i opór łamano z całą bezwzględnością. 16 grudnia 1981 r. zomowcy otworzyli ogień do strajkujących górników z katowickiej kopalni „Wujek”; zginęło dziewięć osób. W lutym 1982 r. Sąd Marynarki Wojennej w Gdyni skazał aż na 10 lat pozbawienia wolności Ewę Kubasiewicz, która w pierwszych dniach stanu wojennego organizowała strajk i redagowała ulotkę „o treści antypaństwowej”. Przykłady surowych represji można mnożyć.
Stan wojenny dotknął jednak wszystkich Polaków – także tych, którzy z Solidarnością i opozycją nie mieli nic wspólnego. Każdy bowiem odczuł wprowadzenie godziny milicyjnej, blokadę łączności telefonicznej (bardzo utrudniającą organizowanie oporu, ale też choćby wezwanie pogotowia), drastyczne ograniczenia w przemieszczaniu się, zakaz sprzedaży benzyny czy zawieszenie wolnych sobót.
Niektórzy łudzili się, że przynajmniej zapanuje porządek i stopniowo zapełnią się puste półki w sklepach. Ekipa Jaruzelskiego nie zdołała jednak uzdrowić gospodarki PRL. Nie bez związku z tragiczną sytuacją zaopatrzeniową pozostawały wysokie wskaźniki przestępczości pospolitej. W tych warunkach coraz więcej młodych Polaków decydowało się na emigrację: nie tylko z powodu prześladowań politycznych, lecz także przez brak perspektyw na znośne życie.
Długofalowo wojny polsko-jaruzelskiej nie wygrał nikt.
Przegrał Związek Sowiecki, bo choć z Solidarnością rozprawił się rękami Jaruzelskiego i jego ludzi, nie uchroniło to ekipy Leonida Breżniewa przed amerykańskimi sankcjami gospodarczymi. Kreml nie był w stanie wygrać wyścigu zbrojeń podjętego przez nową administrację USA Ronalda Reagana, a reformy zapoczątkowane w połowie dekady przez Michaiła Gorbaczowa tylko przyspieszyły agonię „imperium zła”. Na przełomie lat 80. i 90. strefę wpływów Moskwy opuszczały już nie tylko Polska i inne kraje bloku wschodniego, lecz również kolejne republiki ZSRS.
Przegrali polscy komuniści, bo chociaż wyprowadzając czołgi na ulice, przedłużyli swoje rządy o kilka lat, nie zdołali dźwignąć kraju z gospodarczej zapaści i przekonać do siebie społeczeństwa. Pod koniec dekady musieli zasiąść z częścią opozycji przy „okrągłym stole” i podzielić się z nią władzą. Z kretesem przegrali wybory czerwcowe 1989 r. i stopniowo tracili kolejne przyczółki – z resortami siłowymi i pałacem prezydenckim włącznie.
Ze stanu wojennego osłabiona wyszła Solidarność, bo wprawdzie po 13 grudnia przeszła do podziemia i nigdy nie dała się całkowicie pokonać, ale nie odzyskała już siły z lat 1980-1981. W roku 1989 odrodziła się nie jako dziesięciomilionowy ruch społeczny, lecz jako półtoramilionowy związek. Jej dawni liderzy częściowo szli już osobno, a niebawem mieli jeszcze bardziej się podzielić.
Przegrało społeczeństwo, bo entuzjazmu i mobilizacji z czasów pierwszej Solidarności nie udało się już powtórzyć. Stan wojenny zapoczątkował długi okres beznadziei, apatii, wycofywania się do spraw prywatnych. Zmarnowaną dekadę lat 80. trzeba było nadrabiać wielkim kosztem.
Jaruzelski przekonywał po roku 1989, że stan wojenny był mniejszym złem, bo uchronił Polskę przed sowieckimi czołgami. W świetle dostępnych dziś archiwaliów nie sposób jednak bronić tej tezy. Odtajnione dokumenty nie wskazują na to, by w grudniu 1981 r. Kreml był bliski decyzji o interwencji. Pokazują raczej, że to Jaruzelski chciał od Moskwy gwarancji pomocy militarnej na wypadek gwałtownych protestów społecznych. Takich jasnych gwarancji nie otrzymał.
Jeśli mimo to zdecydował się na wprowadzenie stanu wojennego, najwyraźniej kierował się spodziewanymi korzyściami. Uruchamiając tę operację, łamał kręgosłup Solidarności, wzmacniał własną pozycję w peerelowskim obozie władzy i swoje notowania na Kremlu. Agonię systemu komunistycznego w Polsce zdołał jedynie przedłużyć.
www.tysol.pl
- Straż graniczna, mury i drut kolczasty nie mogą być odpowiedzią na kryzys humanitarny
- czytamy w stanowisku EKZZ w sprawie granicy białorusko-unijnej
- Europejski ruch związkowy jest niezwykle zaniepokojony kryzysem humanitarnym na granicy Polski i Białorusi i wzywa do natychmiastowych działań UE w celu zapewnienia poszanowania podstawowych praw migrantów i zaspokojenia ich potrzeb humanitarnych.
Od kilku tygodni jesteśmy świadkami dramatu rozgrywającego się na granicy Polski i Białorusi. Tysiące migrantów, w tym kobiety w ciąży i dzieci, utknęło na Białorusi po drugiej stronie drutu kolczastego. Ludzie mieszkają w prowizorycznym obozie w pobliżu granicy, bez jedzenia i próbując utrzymać ciepło w ujemnych temperaturach. Zginęło co najmniej dziesięć osób.
- czytamy w stanowisku EKZZ. Nie wiadomo na jakich danych opierają się autorzy stanowiska w kwestii liczby przypadków śmiertelnych.
- Odpowiedzią UE i państw członkowskich na przybycie migrantów nie może być rozmieszczanie straży granicznej, murów i drutu kolczastego oraz zatrzymywanie czy deportacja migrantów. Wypychanie ich za granicę jest wyraźnym naruszeniem konwencji międzynarodowych i praw człowieka i powinno się go natychmiast zaprzestać.
- twierdzi EKZZ, które sprzeciwia się nawet stanowisku Unii Europejskiej, która planuje zaostrzenie zapisów dotyczących migracji, wg. Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych byłoby to (sic!) "na rękę reżimowi Łukaszenki".
- UE powinna zorganizować przyjmowanie tych migrantów i wspierać ich w ubieganiu się o azyl lub ochronę międzynarodową oraz relokować ich do wszystkich państw członkowskich.
- wzywają UE do interwencji autorzy stanowiska
- EKZZ wzywa Polskę, Litwę i Łotwę do pełnego przestrzegania unijnych i międzynarodowych zobowiązań w zakresie praw człowieka oraz apeluje do Polski o zniesienie stanu wyjątkowego i umożliwienie natychmiastowego dostępu organizacji humanitarnych, dziennikarzy i lekarzy do strefy przygranicznej
- wzywa EKZZ dopiero w ostatnim akapicie krótko nawiązując do warunków pracy służb i innych zawodów zaangażowanych w sytuację na granicy z Białorusią
Stanowisko Solidarności
- Nasza opinia na temat sytuacji na granicy UE-Białoruś jest odmienna. Pełną odpowiedzialność za sytuację na granicy ponosi Łukaszenka. To Łukaszenka wykorzystuje ludzi do działań o charakterze agresji i dąży w ten sposób do destabilizacji, nie tylko w krajach graniczących ale w całej UE. Przy tym wszystkim uczynił z tego źródło dochodu obiecując wizję prostego wjazdu do UE, zwłaszcza do najzamożniejszych krajów, jak Niemcy i Francja. To bezduszna i karygodna strategia wykorzystywania ludzi jako amunicji.
Jednocześnie, to Białoruś wedle prawa międzynarodowego jest zobowiązana do udzielenia imigrantom schronienia uwzględniając przy tym, że w zdecydowanej większości, nie są to uchodźcy wojenni. Dzieje się jednak tak, że te osoby są wypychane na granice. Biorąc powyższe pod uwagę i mówiliśmy o tym na spotkaniu konsultacyjnym zorganizowanym przez EKZZ i PERC - oceniamy działania polskich służb granicznych za konieczne i cenimy ich służbę.
W związku z tym stanowisko zaproponowane EKZZ jest w znaczącej części odmienne od naszego oglądu sytuacji i jesteśmy przeciwni jego przyjęciu.
- mówił na forum EKZZ pracownik Biura Zagranicznego NSZZ Solidarność Mateusz Szymański
Stanowisko EKZZ jest nie tylko próbą mieszania się w sprawy wewnętrzne Polski, Litwy i Łotwy, ale trzeba brać również pod uwagę, że zaproponowana przez EKZZ polityka przyjmowania migrantów nie rozwiąże problemu, a może go dodatkowo pogłębić, ponieważ otwarcie granic rozwinie proceder przemytu ludzi i zapewni stałe źródło dochodu reżimowi Łukaszenki. Rozumiemy potrzebę zagwarantowania wszystkim, którzy znaleźli się w tej trudnej sytuacji ich podstawowych praw, Polska podjęła próby udzielenia pomocy humanitarnej migrantom na Białorusi, jednak odpowiedzialne za kryzys są białoruskie władze, które proceder zorganizowały.
Musimy także pamiętać o szerszym kontekście tej sprawy, a więc przede wszystkim o coraz bardziej agresywnej polityce Rosji w naszym regionie. Kryzys migracyjny, który wywołała Białoruś jest prawdopodobnie częścią szerszej strategii Kremla.
www.tysol.pl
Pomimo trwających obostrzeń sanitarnych, dzięki dużemu zaangażowaniu norweskich partnerów projektu tj. Fagforbundet (Związek Pracowników Komunalnych i
Powszechnych) oraz KS (Stowarzyszenie Władz Lokalnych i Regionalnych) udało się zorganizować i przeprowadzić długo oczekiwany wyjazd studyjny do Bergen.
Uczestnicy z Polski zostali podzielenie na dwie grupy. Pierwsza wizyta miała miejsce w dniach 24-26 listopada 2021, druga w dniach 30 listopada – 2 grudnia 2021. W każdej
grupie znaleźli się zarówno przedstawiciele związków zawodowych jak i przedstawiciele administracji i podmiotów samorządowych, osoby które były wcześniej zaangażowane w
realizację projektu na różnych jego etapach: członkowie zespołów negocjacyjnych z Płocka i Jaworzna oraz laureaci konkursu dobrych praktyk.
Celem wizyt było przyjrzenie się z bliska doświadczeniom norweskich parterów społecznych sektora publicznego na szczeblu lokalnym w zakresie identyfikacji i rozwiązywania
ważnych społecznie kwestii z obszaru zatrudnienia i rynku pracy. Omawiano sposób finansowania zadań gmin w Norwegii oraz przeanalizowano proces negocjacyjny, poprzez który
ustalane są obowiązujące zasady. Przewodnicząca Fagforbundet w Bergen, Sara Bell, opowiedziała uczestnikom o bulwersujących praktykach firmy Orange Helse, które zostały
ujawnione dzięki kilkuletnim wysiłkom działaczy związkowych.
Sara w parlamencie litewskim - zdjęcie z gazety Norweskiej
Firma Orange Helse zawierała z licznymi gminami norweskimi umowy na zapewnienie pracowników w sektorze opiekuńczym i medycznym, przede wszystkim chodziło o pielęgniarki i
opiekunki. Pracowników pozyskiwano na Węgrzech, Słowacji, Litwie i Łotwie. Pracownicy byli nakłaniani do podpisywania bardzo niekorzystnych umów, które zawierały
kategoryczny zakaz ujawnienie komukolwiek szczegółów dot. warunków pracy i płacy, pod groźbą natychmiastowego zerwania kontraktu. Jednocześnie umowy te przewidywały, że
pracownik nie może zrezygnować i rozwiązać umowy wcześniej niż po 2 latach zatrudnienia. W przeciwnym razie będzie zobowiązany do spłaty kary za zerwanie umowy w wysokości
kilku tysięcy Euro. Dodatkowo zatrudniająca firma odejmowała od wynagrodzenia koszty zakwaterowania pracownika. Na miejscu okazywało się, że pracownicy nie otrzymują
zleceń w takim wymiarze godzinowym aby byli stanie utrzymać się w Norwegii. W niektórych przypadkach zabraniano pracownikom nawet opuszczania miejscowości, w której
mieszkali. Osoby, które zrezygnowały z takiej pracy otrzymywały później wyroki nakazujące zapłatę kary, zawsze, niezależnie od kraju z którego pochodziły, z sądu na
Litwie, gdzie postępowania toczyły się bez ich udziału a decyzje zapadały w trybie zaocznym. Na Litwie zarejestrowana była jedna ze spółek córek firmy norweskiej. Istniała
realna groźba zajęć komorniczych. W tej sprawie interweniowano na Litwie – Sara Bell wystąpiła przed litewskim parlamentem.
Slajd z prezentacji Sary
Pomimo tego, że pracownicy otrzymywali głodowe stawki, gminy za ich pracę płaciły firmie Orange Helse więcej niż pracownikom, których zatrudniały bezpośrednio. Gdy
opublikowano raport w tej sprawie większość gmin wycofała się z umów, jednak nie wszystkie. Były też gminy, które pomimo jednoznacznej treści raportu zawarły z Orange
Helse kolejną umowę. Taka sytuacja wywołała wśród uczestników spotkania dyskusję na temat możliwości i rzeczywistej skuteczności kontroli przez zewnętrzną państwową
agencję wydatkowania przez gminy środków publicznych.
Zdjęcia z podsumowania
Uczestnicy ocenili cały trzydniowy program pobytu jako bardzo intensywny i pouczający. Wyrażano żal, że wizyty te nie mogły być dłuższe. W komentarzach podkreślano, że
wszystkie omawiane przypadki i własne doświadczenia uczestników, wskazują, że aby znaleźć porozumienie w ważnych społecznie sprawach potrzeba wzajemnej uczciwości i
dojrzałości stron.
Projekt „Schematy Dialogu Społecznego dla Godnej Pracy w sektorze publicznym na poziomie samorządów” (nr um. 2019/101789) jest współfinansowany z Norwegii poprzez Granty
Norweskie 2014-2021, w ramach Programu Dialog Społeczny - Godna Praca.
ar
Podczas spotkania Ministra Edukacji i Nauki z przedstawicielami trzech central związkowych 7 grudnia 2021 r. naszą Sekcję reprezentowali: przewodniczący Ryszard Proksa, wiceprzewodniczący Zbigniew Świerczek, Jerzy Ewertowski i Monika Ćwiklińska. Przewodniczący R. Proksa podkreślił, że KSOiW stanowczo sprzeciwia się wprowadzaniu podwyżek wynagrodzeń nauczycieli kosztem utraty ponad czterdziestu tysięcy miejsc pracy i zwiększania pensum.
Po raz kolejny postulował przywrócenie art. 88 Karty Nauczyciela w ramach ochrony praw nabytych. Przypomniał również, że domagamy się wprowadzenia standardów w oświacie, w szczególności określenia warunków pracy, wyposażenia stanowisk pracy, zakresu obowiązków nauczycieli zatrudnionych na poszczególnych stanowiskach, a także ustalenia maksymalnej liczby uczniów w klasach każdego typu szkół. Przedstawiciele KSOiW zwrócili uwagę na konieczność waloryzacji płac nauczycieli od stycznia 2022 roku.
Minister P. Czarnek potwierdził gotowość przywrócenia art. 88 dla nauczycieli zatrudnionych przed 1999 rokiem, jednak w kilku etapach, w obawie o masowy odpływ kadry nauczycielskiej ze szkół. Zapowiedział, że w ramach walki ze szkolną biurokracją - zgodnie z naszym postulatem - zostanie opracowany katalog niezbędnych dokumentów, obowiązujących w systemie oświaty. Minister M. Machałek poinformowała o planach zwiększenia liczby zatrudnionych w szkołach specjalistów: pedagogów, psychologów, logopedów. Wspomniano również o projekcie ustalenia liczby ich etatów w zależności od liczby uczniów w szkole.
Rozmowy w sprawie systemu wynagradzania nauczycieli w powiązaniu z przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce toczyć się będą nadal między „Solidarnością” a ministerstwem pod patronatem Prezydenta RP. Kolejne spotkanie planowane jest jeszcze w grudniu.
Monika Ćwiklińska rzecznik prasowy KSOiW NSZZ „Solidarność”
Dzisiaj (44. posiedzenie Sejmu) odbędzie się pierwsze czytanie obywatelskiego projektu ustawy – „Emerytura za staż” (druk sejmowy 1692). Przewidywana godz. to
około 17.30, ale może ulec zmianie.
Jak informuje NSZZ „Solidarność”, w związku z obostrzeniami pandemicznymi nie będą organizowane pikiety i nie zostaną stworzone delegacje do Sejmu (na galerię). W debacie
udział weźmie przedstawiciel związku Marcin Zieleniecki wraz z przewodniczącym Piotrem Dudą. Towarzyszyć mu będą w ramach tzw. głosu doradczego Henryk Nakonieczny i Bogdan
Kubiak.
Emerytury stażowe w Sejmie
Przypomnijmy, że 30 września w parlamencie Solidarność złożyła zebrane podpisy pod projektem ustawy o emeryturach stażowych. Projekt ustawy podpisało 235 tys.
obywateli.
– Solidarność, jako związek zawodowy, nie boi się trudnych wyzwań. A dla nas było to trudne wyzwanie z powodu pandemii koronawirusa. Z kolei jeśli chodzi o zebranie
odpowiedniej liczby podpisów, to do tego nie mieliśmy żadnych obaw. Ta inicjatywa jest bardzo ważna dla polskich pracowników, którzy ciężko pracują, którzy od początku
swojej kariery zawodowej opłacają składki na fundusz ubezpieczeń społecznych i mają uzbierany kapitał emerytalny. To dla nas bardzo ważne, dlatego z satysfakcją mogę dziś
powiedzieć, że przywozimy do Sejmu 235 tys. podpisów. Podpisy są nadal zbierane w całej Polsce, ale dziś mija termin na złożenie wymaganej liczby w Sejmie. Zgodnie z
wymogami formalnymi wystarczyło zebrać 100 tys., ale nas to nie zadowalało. Dlatego chcemy zbierać dalej. Złożone dziś podpisy pozwalają nam na to, żeby procedura w Sejmie
mogła się rozpocząć
– mówił Piotr Duda na konferencji prasowej przed budynkiem Sejmu RP.
Czytaj więcej: [Video i foto] Solidarność złożyła w Sejmie podpisy pod projektem ustawy #EmeryturaZaStaż
Wprowadzenie emerytur stażowych to postulat NSZZ „Solidarność”, o który związkowcy zabiegają od wielu lat. Postulat ten dwukrotnie znalazł się w umowie programowej, którą
Solidarność podpisała z prezydentem Andrzejem Dudą.
Projekt obywatelski zakłada, że jedynym progiem, by przejść na emeryturę, jest uzbieranie minimalnego kapitału, a minimalny kapitał będzie oscylował na poziomie minimalnej
emerytury w danym roku.
www.tysol.pl
9 grudnia 2021 r. Komisja Europejska przedstawiła Komunikat określający podejście UE do rozwoju pracy poprzez platformy internetowe, któremu towarzyszy projekt stosownej dyrektywy.
Komunikat ma na celu stworzenie podstaw do pracy nad przyszłymi globalnymi standardami wysokiej jakości pracy platformowej. Kluczowym elementem jest jednak projekt dyrektywy w sprawie poprawy warunków pracy w pracy na platformach internetowych. Zawiera on instrumenty mające na celu prawidłowe określenie statusu zatrudnienia osób pracujących za pośrednictwem platform internetowych oraz nowe prawa zarówno dla pracowników, jak i osób samozatrudnionych w zakresie zarządzania algorytmicznego.
· Status zatrudnienia
Proponowana dyrektywa ma na celu zagwarantowanie, że osoby pracujące za pośrednictwem platform internetowych otrzymają status prawny zatrudnienia odpowiadający ich faktycznym warunkom pracy. Zawiera ona wykaz kryteriów kontroli w celu ustalenia, czy platforma jest "pracodawcą". Jeżeli platforma spełnia co najmniej dwa z tych kryteriów, istnieje prawne domniemanie, że jest ona pracodawcą.
Osoby pracujące za jej pośrednictwem korzystałyby zatem z praw pracowniczych i socjalnych, które wiążą się ze statusem "pracownika". Dla osób przekwalifikowanych na pracowników oznacza to prawo do płacy minimalnej (w tych państwach, gdzie ona istnieje), negocjacji zbiorowych, ochrony w zakresie czasu pracy, prawo do płatnego urlopu wypoczynkowego. Prawo do ubezpieczenia społecznego (zasiłki chorobowe etc).
Platformy będą miały prawo zakwestionować lub "obalić" tę klasyfikację, a ciężar udowodnienia, że nie istnieje stosunek pracy, będzie spoczywał na nich.
· Zarządzanie algorytmiczne
Projekt dyrektywy zwiększa przejrzystość stosowania algorytmów przez platformy, zapewnia monitorowanie ich przez człowieka i prawo do kwestionowania zautomatyzowanych decyzji. Te nowe prawa zostaną przyznane zarówno pracownikom, jak i osobom rzeczywiście samozatrudnionym.
· Egzekwowanie przepisów, przejrzystość i identyfikowalność
Organy krajowe często mają trudności z dostępem do danych dotyczących platform i osób pracujących za ich pośrednictwem. Jest to jeszcze trudniejsze w sytuacji, gdy platformy działają w kilku państwach członkowskich, co sprawia, że nie jest jasne, gdzie i przez kogo wykonywana jest praca na platformie. Projekt Komisji zapewni większą przejrzystość platform poprzez wyjaśnienie istniejących obowiązków zgłaszania pracy organom krajowym oraz zwrócenie się do platform o udostępnienie organom krajowym kluczowych informacji na temat ich działalności i osób, które za ich pośrednictwem pracują.
– Komisja wzywa państwa członkowskie, partnerów społecznych i wszystkie zainteresowane podmioty do przedstawienia konkretnych środków mających na celu poprawę warunków pracy na platformach. Ma to na celu wykorzystanie korzyści płynących z transformacji cyfrowej i ochronę europejskiej społecznej gospodarki rynkowej – komentuje Ludovic Voet, sekretarz konfederalny EKZZ.
UE chce również dawać przykład i przyczyniać się do tworzenia przyszłych globalnych standardów wysokiej jakości pracy na platformach. Platformy działają w sposób transgraniczny i uzasadniają transgraniczne podejście regulacyjne.
– Proponowana dyrektywa po prostu zapewnia pracownikom dostęp do praw, takich jak płatny urlop i wynagrodzenie chorobowe, które są standardem dla innych pracowników od ponad stu lat. Bezpieczna umowa z gwarantowanym wynagrodzeniem da pracownikom o wiele więcej swobody niż pozorne samozatrudnienie, które nie dawało im wyboru, czy czekać bez wynagrodzenia między kolejnymi zatrudnieniami, czy kontynuować pracę, gdy byli chorzy. Dyrektywa może również zagwarantować, że osoby rzeczywiście samozatrudnione będą chronione przed podporządkowaniem przez platformy – dodaje Ludovic Voet.
– Projekt dyrektywy przedstawiony przez Komisję jest dla Polski pożądanym impulsem – komentuje Barbara Surdykowska z Biura Eksperckiego KK NSZZ „Solidarność”. – Do chwili obecnej nie pojawiły się w naszym kraju żadne inicjatywy legislacyjne w tym obszarze, nawet w najskromniejszym wymiarze związanym z zapewnieniem prawa do bezpiecznych i higienicznych warunków pracy osób zatrudnionych poprzez platformy. Strona rządowa nie widziała takiej potrzeby pomimo wniosków strony związkowej – dodaje ekspertka.
bs