Ksiądz powiedział wtedy: Jest wojna, zachowajcie spokój

– Że coś jest nie tak, zorientowałem się, kiedy zobaczyłem przed kościołem Piotra i Pawła wojskowe SKOT-y, a na mieście zomowskie patrole – wspomina Marek Stelmach, członek NSZZ „Solidarność” w opolskiej wagonówce od 1980 roku.
– Do „Solidarności” wstąpiłem zaraz na jej początku. W 1980 roku miałem 25 lat, więc nie należałem do liderów zakładowej organizacji związkowej. Na przywódców wybraliśmy wtedy ludzi bardziej doświadczonych życiowo – wspomina Marek Szewczyk. – My młodzi, byliśmy dla tych naszych generałów kimś w rodzaju żołnierzy. Chcieliśmy działać i mieliśmy energię do tego.
Bohater tej opowieści w 1980 roku był pracownikiem Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego w Opolu, czyli tzw. „wagonówki”. Był to wówczas jeden z największych zakładów w Opolu, który zatrudniał 2000 pracowników, z których aż 1900 wstąpiło do „Solidarności”.
– Na to mamy dokumenty. Związek był duży, w dużym zakładzie i rozwijał się bardzo energicznie. Działanie naszego związku przede wszystkim było związane z zabieganiem o poprawę warunków pracy i podniesienie pensji – mówi Marek Stelmach, pamiętający wiele sytuacji, w których .organizacja związkowa realnie pomogła pracownikom zakładu.
Z opolską wagonówką był związany od czasów wchodzenia w dorosłość. Chodził do działającej tam szkoły zawodowej, a następnie do technikum i jako pracownik skończył także studia. Początkowo pracował w różnych miejscach, aż na stałe został w galwanizerni.
– Tam mieliśmy szkodliwe warunki pracy, ale dawaliśmy radę – wspomina.
Na krótko przed stanem wojennym, w październiku 1981 roku, z inicjatywy zakładowej „Solidarności”, na terenie ZNTK postawiono pomnik patronki kolejarzy Świętej Katarzyny. Z tej okazji odbyła się stosowna uroczystość jego poświęcenia, z udziałem zaproszonych gości, członków załogi firmy oraz w asyście poświęconego tego samego dnia sztandaru Komisji Zakładowej „Solidarności” w ZNTK.
– 13 grudnia 1981 roku, nie od razu dowiedziałem się o stanie wojennym. Mieliśmy w domu małe dzieci, więc nie włączaliśmy telewizora ani radia. Robiłem wtedy wszystko tak, jak w każdą niedzielę, w końcu wybrałem się do kościoła – wspomina pan Marek. – Już po drodze zorientowałem się, że coś jest nie tak. Na mieście było pełno patroli zomowskich, a pod kościołem Piotra i Pawła stały wojskowe SKOT-y (transportery opancerzone – red.). W kościele ksiądz powiedział: jest wojna, zachowajcie spokój”. Stan wojenny dla mnie, tak jak dla wszystkich, to była trauma.
Najgorzej wspomina następny dzień, czyli 14 grudnia, kiedy trzeba było iść do pracy a autobusy miejskie nie funkcjonowały.
– Musieliśmy się stawić w pracy rano, śnieg, mróz, trzeba było iść pieszo, obowiązywała godzina policyjna, a przed szóstą trzeba było wyjść z domu, bo daleko miałem do wagonówki z Kolonii Gosławickiej. Kawał drogi trzeba było iść, ale szedłem z wieloma kolegami, bo dosyć ludzi tam pracowało, szliśmy ulicą po śniegu, co chwilę kontrole, co chwilę trzeba było pokazać dokumenty zomowcom – mówi Marek Stelmach. – Już wtedy palili ogniska, żeby się ogrzać.
Po dotarciu do pracy wchodzący na teren ZNTK otrzymywali kopie wydrukowanego w tym celu dekretu o stanie wojennym. Większość pracowników demonstracyjnie mięła lub darła te druki i rzucała na ziemię.
– Było tam wyraźnie podkreślone, że w razie nieposłuszeństwa grozi nam wyrok do kary śmierci włącznie. My te kartki, żeśmy zaraz wyrzucali za bramą, no szkoda, że się nie zachowała żadna, ale wtedy tak właśnie demonstrowaliśmy naszą niezgodę na ten cały stan wojenny – mówi pan Marek. – Nasz zakład, jako kolejowy został całkowicie zmilitaryzowany. W przyzakładowej szkole zrobili na kilka tygodni koszary ZOMO, po zakładzie chodziły wojskowe patrole, zomowcy, esbecy. Zbezczeszczono pomnik świętej Katarzyny. Został jakby internowany, chcieli go zlikwidować, ale załoga stawiła opór, to tylko zerwali literki napisu, gdzie była nazwa „Solidarność”, a pomnik został i stoi do dzisiaj.
Tak jak w całym kraju funkcjonariusze aparatu władzy szybko przystąpili do likwidowania wszelkich śladów istnienia w zakładzie NSZZ „Solidarność”. Przewodniczący Komisji Zakładowej w opolskiej ZNTK Eugeniusz Wolnicki i jego zastępca Marian Ziomek zostali uwięzieni i trafili do ośrodka internowania. Esbecy przeszukali siedzibę komisji zakładowej, zabrali stamtąd dokumenty, pieniądze i niedawno poświęcony sztandar.
– Sztandaru nigdy nie odzyskaliśmy. Staraliśmy się o to kiedy już można było znowu działać legalnie, ale prawdopodobnie sztandar spalono w zakładowej kotłowni – mówi Marek Stelmach.
Gdy aresztowano kierownictwo zakładowej „Solidarności”, podobnie jak w wielu innych polskich zakładach, inicjatywę przejęli młodzi związkowcy, z tak zwanego drugiego szeregu. Oczywiście działania podjęto w konspiracji. Przede wszystkim starano się pomóc rodzinom uwięzionych. Zbierano pieniądze i różnego rodzaju dary, głównie żywnościowe. Składano też kwiaty pod pomnikiem świętej Katarzyny, choć to było nielegalne. Dwóch pracowników zostało za to zwolnionych z pracy.
– W tym czasie moja działalność konspiracyjna wyszła poza teren zakładu na miasto i na kraj. Z kilkoma osobami działaliśmy w tajnej grupie, która zbierała się przy kościele świętych Piotra i Pawła, gdzie działało duszpasterstwo ludzi pracy. To była parafia kolejarzy i tam kolejarze z wagonówki, z lokomotywowni, ale też z innych zakładów tej podziemnej „Solidarności”, się gromadzili. Tam w salkach, z księdzem prałatem Edwardem Bochenkiem, który nam bardzo pomagał, spotykaliśmy się i opracowywaliśmy plany naszych działań i akcji. A robiliśmy wtedy bardzo różne rzeczy: od rozkładania nielegalnych gazetek, ulotek, malowanie na murach antyrządowych haseł, pomagaliśmy rodzinom internowanych.
W kolportażu nielegalnych druków szczególną rolę mieli kolejarze, dzięki którym utrzymywano kontakty z konspiracyjnymi organizacjami w innych miastach.
– W zakładzie pracy to roznosiłem ulotki przeważnie na drugiej zmianie, albo w nocy. Rano ludzie czytali. No ale esbecy robili swoje, pilnowali, ja też miałem takiego swojego anioła stróża. Niektórzy się sprzedali, bo jak się potem dowiedziałem, donosili na mnie. Wiele razy mnie też przesłuchiwali esbecy w komendzie milicji przy ul. Korfantego, ale też na posterunku SOK na stacji kolejowej, bo podlegaliśmy pod Służbę Ochrony Kolei.
Mimo takich szykan, komisja zakładowa „Solidarności” w ZNTK w Opolu w stanie wojennym nie przestała działać i dotrwała do 1988 roku, kiedy to reżim przygotowywał się już do przemian ustrojowych, a w całym kraju przystąpiono do odtwarzania legalnych struktur „Solidarności”.
Marek Stelmach nadal jest działaczem „Solidarności”. Choć jest już na emeryturze, podczas różnych uroczystości można go zobaczyć w poczcie sztandarowym Zarządu Regionu Śląska Opolskiego. Przez blisko 30 lat pełnił też funkcję skarbnika zarządu regionu.
– Marek, choć nie ma już funkcji w związku, to jest człowiek, na którym ja mogę się opierać, bo ma dużą wiedzę i jest pomocny w wielu tematach. Choć od 2023 roku nie jest już członkiem zarządu regionu, nadal uważam go za jednego z najbliższych współpracowników – powiedział nam Dariusz Brzęczek, przewodniczący Zarządu Regionu Śląska Opolskiego NSZZ „Solidarność”
źródło







