Według badań CBOS w większości zakładów pracy w Polsce nie ma w ogóle związków zawodowych. W 2025 r. zaledwie 6 proc. respondentów w naszym kraju należało do związków zawodowych. Tymczasem związki mogą wiele – pisze w opinii dla money.pl Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o gospodarce.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Zaledwie 35 proc. Polaków uważa, że działalność związków zawodowych jest korzystna dla kraju. To spadek o 11 pkt. proc. w porównaniu z rokiem 2021. Jednocześnie z 18 proc. do 28 proc. wzrósł odsetek osób twierdzących, że działalność związkowców jest dla Polski niekorzystna.
To dziwne wyniki, biorąc pod uwagę fakt, że mamy jeden z najniższych w rozwiniętym świecie wskaźników uzwiązkowienia oraz że istnieją twarde dowody, co do tego, że – generalnie rzecz biorąc – związki zawodowe podnoszą pensje i polepszają warunki pracy.
Według CBOS-u, a właśnie z tej instytucji pochodzą powyższe wyniki, w 2025 roku zaledwie 6 proc. respondentów w Polsce należało do związków zawodowych. Od około 20 lat procent uzwiązkowionych zatrudnionych utrzymuje się na zbliżonym (bardzo niskim) poziomie. Od 2005 roku nie „wyskoczył” powyżej 7 proc., ale też nie spadł poniżej 5 proc.
Skoro Polacy zarabiają więcej, to dlaczego uważają, że biednieją? Analityk odpowiada
Kto ma najwięcej związkowców?
Kiedy spojrzymy na dane OECD, organizacji zrzeszającej 38 najbardziej rozwiniętych krajów świata, to okaże się, że jesteśmy w samym ogonie, jeśli chodzi o ten parametr. Dane OECD nieco różnią się od tych CBOS-u, chociaż nie jest to różnica duża. Według międzynarodowej organizacji, w Polsce do związków w 2024 roku należało niecałe 10 proc. pracowników. Gorzej było na Litwie, na Węgrzech, w Estonii i Kolumbii.
Po drugiej stronie tabeli znalazły się o wiele bardziej rozwinięte gospodarki, tradycyjnie można powiedzieć, socjaldemokratyczne. W Islandii 90 proc. pracujących należy do związków, w Szwecji około 65 proc., w Danii 60 proc., w Norwegii ponad 50 proc. W niemal wszystkich krajach uzwiązkowienie jednak zauważalnie spada.
Spadek uzwiązkowienia wziął się z kilku powodów. Lata 80. i 90. to triumf ekonomicznej ideologii neoliberalnej, raczej kładącej nacisk na indywidualizm niż na wspólne osiąganie ekonomicznych celów. Z drugiej strony, w ostatnich dekadach zmieniła się sama gospodarka. Coraz trudniej – poza sektorem publicznym – o pracę, w której można spędzić kilka dekad. Coś, co było normą jeszcze 30 lat temu, dzisiaj staje się wyjątkiem. Zwłaszcza w klasie średniej. Nie wynika to wyłącznie z transformacji gospodarki w stronę projektową. Wiele wykształconych osób dzisiaj po prostu nie chciałaby być związana z jednym miejscem pracy dłużej niż przez, powiedzmy, dekadę.
Do tego dochodzi popularyzacja wspomnianej pracy projektowej, w której coraz więcej z nas funkcjonuje od zlecenia do zlecenia. W ostatnich latach nałożyła się na to praca zdalna, która utrudnia organizowanie się pracowników w ramach firm.
Postać związkowca-wąsacza
A skąd tak niska ocena związków zawodowych w Polsce? Powodów jest sporo. Prawdopodobnie wciąż w głowach sporej części osób na dźwięk słowa „związkowiec” pojawia się wizerunek wąsatego mężczyzny w kufajce, z kilofem, podpalającego opony przed Sejmem. To właśnie zdjęcia z takimi postaciami dwie dekady temu obrazowały artykuły na temat organizacji pracowniczych. Na nich koncentrowała się uwaga ówczesnych mediów. Postać związkowca-wąsacza była uosobieniem estetycznego koszmaru rodzącej się klasy średniej, budującej swoją nową tożsamość w opozycji do „zgnuśniałych”, „roszczeniowych” i kiepsko wykształconych osób w średnim wieku.
Z drugiej strony, możliwe jest, że np. część przeciwników Prawa i Sprawiedliwości utożsamia stronę związkową – paradoksalnie – z prawicą, albo nawet konkretnie z partią Jarosława Kaczyńskiego. Nie jest to zresztą skojarzenie zupełnie bezpodstawne. W ostatnich latach mogliśmy obserwować mariaż prawicy i środowiska „Solidarności”. Warto jednak pamiętać, że Solidarność to nie jedyny duży związek zawodowy. I tu znowu wchodzi kwestia tożsamości.
Ludzie nie są racjonalnie kalkulującymi maszynami; w swoich sądach o świecie kierują się głównie tym, co myśli ich (nasza) grupa odniesienia oraz w pewien naturalny sposób sytuują się w opozycji do poglądów i aktywności grupy, które uznają za „obce”. W ramach takiego rozumienia świata, dla zwolenników koalicji rządzącej związki zawodowe, które kojarzą się z dzisiejszą opozycją, są ze swojej natury „państwowymi szkodnikami”.
Trzecie, najbardziej prozaiczne wyjaśnienie, jest takie, że związki albo nie działają, albo kiepsko komunikują swoje działania. Albo też większość osób po prostu nie wie zbyt wiele na ich temat. Co nie powinno dziwić, skoro większość pracowników do związków w ogóle nie należy.
Kto należy do związków zawodowych w Polsce
Według CBOS-u w ponad połowie zakładów pracy w Polsce nie ma w ogóle związków zawodowych. W 18 proc. jest jedna organizacja, w kolejnych 18 proc. są co najmniej dwie.
„Większość pracowników zakładów, w których funkcjonują związki zawodowe, dość krytycznie ocenia ich działalność. Aż 41 proc. badanych twierdzi, że – mimo starań – niewiele im się udaje, zaś ponad jedna trzecia respondentów (35 proc.) konstatuje, że nie widać efektów ich działalności. Tylko 16 proc. ankietowanych uważa, że związki zawodowe są efektywne” – czytamy w opracowaniu.
„Od poprzedniego pomiaru (z 2021 roku) notowania związków zawodowych pogorszyły się – wówczas 1/4 pytanych oceniała ich działalność pozytywnie” – dodaje CBOS.
Do związków zawodowych w Polsce należą przede wszystkim specjaliści z wyższym wykształceniem, lekarze, inżynierowie, prawnicy czy nauczyciele. Aż 30 proc. z tej zbiorowości należy do organizacji pracowniczych. Co ciekawe, osoby wykonujące prace proste – a więc ludzie często kojarzeni jako ci, którzy do związków należą – są uzwiązkowione w o wiele mniejszym stopniu. Według CBOS-u, jedynie około 7 proc. z nich należy do organizacji tego typu.
Co mogą związki zawodowe?
A po co nam związki zawodowe? Większość z nas nigdy nie doświadczy rynku pracownika. Zazwyczaj to pracodawcy, a nie pracownicy mogą powiedzieć „mam trzech na twoje miejsce”. To przekłada się na pozycję negocjacyjną.
Jeżeli znaczna większość pracowników jest wymienialna i to raczej oni zabiegają o pracę, a nie pracodawcy o nich, to wiadomym jest, kto ustala reguły. W takiej sytuacji indywidualne negocjacje podwyżki są znacznie mniej skuteczne niż w przypadku organizacji, która zrzesza dużą część załogi.
Związki zawodowe mogą również wynegocjować dodatkowe wolne (trudno, żeby zrobił to pojedynczy pracownik) i podwyżki wynagrodzeń za nadgodziny. Mogą załatwić udogodnienia w pracy, choćby szybszą wymianę krzeseł na wygodniejsze.
„Badania teoretyczne prowadzą do wniosku, że związki zawodowe podnoszą płace pracowników powyżej ich płac progowych (takich, za które zdecydowaliby się pracować), odbierając w ten sposób część renty pracodawcom” – piszą ekonomiści Tito Boeri i Jan Van Ours w książce „Ekonomia niedoskonałych rynków pracy”.
Cytują przy tym badania, które wskazują na to, że spadek uzwiązkowienia w Stanach Zjednoczonych przyczynił się do ekonomicznego „zapadnięcia się” środkowej części rozkładu płac. Innymi słowy klasa średnia na zmniejszonym uzwiązkowieniu straciła, a proces ten napędził rosnące nierówności ekonomiczne. Cytowany przez badaczy ekonomista David Card doszedł do wniosku, że „odzwiązkowienie” odpowiada za ok. 15-20 proc. wzrostu nierówności dochodowych w USA w ostatnich dekadach.
Z artykułu opublikowanego w renomowanym czasopiśmie naukowym „Journal of Economic Perspectives” pod tytułem „Facts and Fantasies about Wage Setting and Collective Bargaining” wynika, że związki zawodowe rzeczywiście podnoszą płace.
Autorzy artykułu pokazują to na przykładzie Norwegii, gdzie co prawda nie ma minimalnego wynagrodzenia na poziomie całego kraju, ale istnieją uzgodnienia branżowe, jeśli chodzi o najniższe dopuszczalne płace. Okazuje się, że 90 proc. pracowników zarabia więcej niż branżowe minima, co w dużej części wynika z negocjacji, które przeprowadzają związkowcy z pracodawcami na lokalnych rynkach.
Korzystają też ci, którzy do związków nie należą
Badacze J. Paul Leigh oraz Bozhidar Chakalov dowodzą na łamach „Preventive Medicine Reports”, że poza podnoszeniem płac i zmniejszaniem nierówności dochodowych, organizacje pracownicze wpływają również korzystnie na zdrowie pracowników. Wynika to głównie z naciskania na zwiększenie procedur bezpieczeństwa i higieny pracy w firmach.
Na istnieniu organizacji korzystają również ci, którzy do nich nie należą. Dzieje się tak ponieważ wyniki pertraktacji między związkowcami i pracodawcami „promieniują” na całe regiony rynku na podobieństwo tego, w jaki sposób duże sieci dyskontów dyktują ceny ryżu czy marchewki.
Związki zawodowe podwyższają więc płace i polepszają warunki pracy. Polepszają też warunki pracy tych, którzy nie należą do związków. A jeżeli znaczna większość z nas jest pracownikami, to i z perspektywy kraju są one raczej korzystne niż niekorzystne. Może więc problem leży w komunikacji z ich strony, a może z tym, że my sami niechętnie do związków się zapisujemy. A skoro tak, to trudno, żebyśmy dostrzegali pozytywne efekty ich działań.
Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o gospodarce, współtwórca podcastu i kanału na YouTube „Ekonomia i cała reszta”